Joanna Mrówka



1. W różnych publikacjach spotkałem się z klasyfikowaniem Ciebie jako fotografa ulicznego. Sam widzę w Twoim stylu takie przesłanki. Ty natomiast podchodzisz do tego sceptycznie. Z czego to wynika? Czym jest dla Ciebie fotografia uliczna i jakie problemy wiążą się z takim szufladkowaniem?

Zacznę od tego, że moje podejście do fotografii, w tym i do fotografii ulicznej, zmieniało się na przestrzeni lat. Kiedyś moim marzeniem było zrobienie zdjęcia wieloplanowego, à la Alex Webb. Z czasem udało mi się posiąść tą umiejętność w stopniu mnie satysfakcjonującym jak i mój entuzjazm w kierunku „streeta” zmalał. Obecnie traktuję fotografię uliczną jako ćwiczenie z patrzenia. W dalszym ciągu ważna jest dla mnie warstwa wizualna fotografii, reaguję na światło, kolor i z przyjemnością popełniam takie streetowe obrazki, ale nie traktuję tego już tak poważnie. Często zdjęcia streetowe opierają się na prostej, humorystycznej obserwacji, nie niosą ze sobą głębszej treści, ot uśmiech na twarzy, ewentualnie myśl „nieźle to autor wykombinował” i chwilę potem już tej fotografii nie pamiętamy. Oczywiście są też dobre fotografie, zaliczane do streetu, którym niebanalnej treści nie brakuje. Przeważnie jednak można je zaliczyć również, a może przede wszystkim, do dokumentu czy reportażu - gatunków które cenię najbardziej. Fotografia uliczna jest teraz popularna - jeśli mogę pokazać gdzieś prace pod tym szyldem to z tego korzystam. Aktualnie jednak najbardziej zależy mi na pracy nad długoterminowymi projektami i tu widzę wyzwanie z którym warto się zmierzyć.



2. Pierwszy aparat dostałaś już w szkole podstawowej. Gdy spojrzysz na swoją drogę rozwoju, od tamtego momentu po dzień dzisiejszy, to na jakie trudności napotykałaś po drodze i jak je przezwyciężałaś? Co doradziłabyś fotografowi, który stawia przede wszystkim na samorozwój?

Doświadczenia mojego wieku ciężko przenieść na współczesne czasy. Nie było przecież wtedy internetu, dostęp do książek czy albumów był utrudniony, można było jedynie kupić magazyn „Foto” lub „Fotokurier”. Pamiętam taką sytuację, kiedy jako dziecko wstąpiłam do sklepu fotograficznego i zapytałam ile kosztuje aparat. Sprzedawca spytał czy chcę lustrzankę. Tylko, że ja nie wiedziałam co to jest ta lustrzanka - dyplomatycznie pokiwałam głową i szybko wyszłam.

W liceum chodziłam na kółko fotograficzne, na studiach zapisałam się do Krakowskiego Klubu Fotograficznego oraz na zajęcia na ASP do prof. Zbigniewa Łagockiego. Wtedy też po raz pierwszy pojechałam do Broniszowa, gdzie odbywały się rokrocznie plenery fotograficzne. Za pierwszym razem sfotografowałam krowę na boisku do kosza i maki na tle kominu cegielni. Rok później spróbowałam fotografować dzieci. Następnie okazało się, że film czarno-biały daje lepsze efekty, a jeszcze później, że 24mm stało się atrakcyjnym obiektywem. W tym czasie ruszył portal fototok, f2 i plfoto. Szczególnie f2 było mi bliskie i nie jedna osoba z tego portalu związana jest dalej z fotografią. Poza Broniszowem fotografowałam głównie w podróży, w czasie wakacji.

Dobrych kilkanaście lat zajęło mi docenienie Broniszowa i sfotografowanie go w porządny sposób. I tu właśnie na tej drodze do Zdjęcia Roku (BZ WBK Press Foto 2016) pojawił się Tomasz Tomaszewski, który w ekspresowym tempie zmienił moją świadomość fotograficzną. Byłam wtedy na etapie, kiedy pojedyncze zdjęcia przestały mnie cieszyć. Chciałam pracować zestawami. Pierwsze spotkanie dało mi tyle informacji, że trawiłam je przez tydzień. Przez uwagi praktyczne, naukę edycji, filozofię, a co najważniejsze pracę nad swoimi materiałami, wszystko stało się prostsze i trudniejsze zarazem. Mówiąc inaczej: cel (choć odległy) został określony. Trzeba było jeszcze pracy i czasu, aby teoria zaczęła stawać się praktyką.

Raz wybrałam się na warsztaty do Ernesto Bazana, którego spotkałam na FotoArt Festival w Bielsku-Białej. Przeznaczyłam na ten cel nagrodę z konkursu LensCulture - wyjechałam na Sycylię na Wielki Tydzień. Codziennie fotografowaliśmy, a następnego dnia Ernesto wybierał fotografie, które jego zdaniem zasługiwały na zatrzymanie. Procesje, ciasne uliczki, tłumy ludzi. Jeśli na zdjęciu choć jedna osoba miała zły wyraz twarzy, to zdjęcie lądowało w koszu. Zdarzyło mi się skończyć dzień bez żadnej wybranej fotografii. Więc jeśli miałabym doradzać szybki rozwój, zdecydowanie polecam warsztaty. Najlepiej z fotografem, którego prace cenimy i który ma zdolności dydaktyczne jak i chęć podzielenia się swoją wiedzą.



3. Wiem, że nie udajesz się w samotne podróże – przeważnie towarzyszą Ci dzieci. Jakie to niesie ze sobą pozytywy, a jakie negatywy? Starasz się znaleźć osobno czas dla siebie jak i dla nich, czy może jest to dobra okazja, by angażować dzieci w swoją pasję? Jak Twoja fotografia na nie wpływa?

Rzeczywiście, przeważnie wyjeżdżam z dziećmi (Hania ma lat 13, Paweł 11, Rafał 8). Mam też na swoim koncie podróże bez nich, np. na Sycylię – jest bardziej fotograficznie i intensywnie. A w rodzinnym gronie jeździmy na wakacje i ferie, więc są to wyjazdy do Azji lub Afryki. Z dziećmi, szczególnie małymi, jest się bardziej traktowanym jak człowiek, a mniej jak turysta, co czyni wszelkie kontakty łatwiejszymi. Teraz, kiedy są już starsze, organizuję sobie samotne wyjścia z aparatem, natomiast wcześniej trzymaliśmy się cały czas razem. Większa gromadka robi więcej zamieszania, ale i zainteresowanie otoczenia rozkłada się na poszczególne osoby, a im są młodsze tym bardziej atrakcyjne.

Chłopaki bardziej skłonni są fotografować razem ze mną, choć zwykle zapał kończy się po kilku dniach, a potem aparaty leżą w plecakach. Myślę, że duch fotografii został już zaszczepiony. Paweł i Hania prezentowali fotografie na wystawie zbiorowej trzy lata temu. Paweł zdobył nagrodę na międzynarodowym konkursie dla dzieci, teraz jest laureatem konkursu lokalnego i z utęsknieniem wypatruje kolejnego konkursu w swojej kategorii wiekowej. Nie mam tu jakiś marzeń, aby dzieci poszły w moje ślady. Bardziej niż na fotografii zależy mi, aby zachowały wrażliwość, spostrzegawczość i zachwyt otaczającym światem – cechy, które powinien posiadać fotograf. Nieszczególnie interesują się oglądaniem moich fotografii, tylko czasem któreś zerknie na ekran. Ostatnio po wakacjach Hania powiedziała, że lubi moje zdjęcia, ale nie lubi jak fotografuję. Więcej emocji budzi u nich informacja o jakiejś nagrodzie, szczególnie gdy może ona trafić w ich ręce.



4. Takie podróżne to dobra okazja by poznawać ludzi, odkrywać nieznane miejsca i kulturę. Jest to zdecydowanie coś innego, niż zlecony wyjazd na temat prasowy. Robisz to podczas wakacji, więc teoretycznie fotografujesz przede wszystkim dla siebie. Czy wyznaczasz sobie jakieś standardy, których się trzymasz? Pytam przez pryzmat dylematów, które mogą się potem pojawić, gdy przygotowujesz zdjęcia do publikacji – przede wszystkim o ingerencję w scenę swoją obecnością.

Nigdy nie byłam na wyjeździe na temat prasowy. W wakacje czy nie (teraz bardziej fotografuję w Polsce), zawsze robię to dla siebie. Nie czuję potrzeby poprawiania rzeczywistości, nie kreuję nowej, nie ingeruję w zastaną sytuację, czekam co przyniesie los i czasem to oczekiwanie zostaje nagrodzone. Nie mam też presji, że coś muszę, że ktoś czeka na jakieś konkretne zdjęcie. Jaka byłaby satysfakcja z wyreżyserowanego ujęcia w reportażu? Fotografuję dla siebie. Czasem kończę dzień z jedną udaną klatką (co uważam już za sukces), czasem z kilkoma, a czasem bez żadnego zdjęcia. Co nie zmienia faktu, że ten dzień mógł być bardzo udany. Porównując do innych fotografów, jestem oszczędna w ilości zrobionych zdjęć. Czuję, kiedy powstała dobra fotografia, choć zdarza mi się też odkryć jakąś perełkę w archiwum po paru latach. To chyba dla tego, że moje widzenie jest trochę inne po tylu latach i z czasem dopuszczam więcej niedoskonałości, zarówno w życiu jak i w fotografii. Od zawsze najbardziej cenię sobie obraz. Najchętniej nie czytam podpisów pod zdjęciami, a już na pewno nie wtedy, gdy sam obraz do mnie nie przemówi.

W różnych krajach fotografuje się inaczej. W Maroku ludzie nie lubią być fotografowani, co potrafi być frustrujące. Czasem zdjęcia robię szybko, starając się zostać niedostrzeżona. Czasem metodą „na turystę”, czyli osobę, która wygląda na lekko szaloną, fotografuje wszystko i nie warto sobie nią zawracać głowy. Zdarza się, że moje fotografowanie jest dobrze widziane choćby dlatego, że wracając w te same miejsca przywożę małe odbitki, które rozdaję sportretowanym osobom (lub ich sąsiadom, jeżeli nie nie mogę ich znaleźć). W Azji, a w szczególności w Indiach, każdy chce być gwiazdą i ludzie potrafią dopominać się o fotografię. Potrafi to być dość uciążliwe, nawet pracując aparatem cyfrowym. Zupełnie inaczej jest w Polsce gdzie mimo dużej nieufności, brak bariery językowej pozwala skruszyć mury i metodą łańcuchową zbudować sieć kontaktów.




5. Jesteś laureatką prestiżowych krajowych konkursów fotograficznych, m.in.: Grand Press Photo, BZ WBK Press Foto, National Geographic, LensCulture Street Photography Awards. Co dają Tobie takie wyróżnienia? Czy konkursy fotograficzne to dobry sposób na... no właśnie, w czym one tak naprawdę pomagają?


Konkursy dają zdecydowanie mniej niż mogłoby się wydawać. Na pewno pomagają zdobyć rozpoznawalność w środowisku fotograficznym, czyli w nie za wielkiej grupie ludzi, która też na te konkursy wysyła swoje prace. Jako ciekawostkę powiem, że dużo osób spoza branży najbardziej pamięta moje pamiątkowe zdjęcie z Martyną Wojciechowską (na którym wraz z Martyną oraz Moniką Strzelecką stoimy wraz z nagrodami) i w tym upatruje mój największy sukces. Wygrana mobilizuje mnie do dalszej pracy, daje też oglądalność, co w dzisiejszych czasach, kiedy nie ma gdzie publikować fotografii, jest dość istotne.

Nie wiele polskich tytułów prasowych pokazuje dobrą fotografię, fotoreportaż. Gazety papierowe przechodzą do lamusa, a w internecie pokazuje się byle co, byle taniej - w końcu każdy jest teraz fotografem. Fotoedytorzy nie są nawet łaskawi odpisać, że nie są zainteresowani publikacją materiału. Nawet nie dadzą znać, że mail doszedł. Gdzie więc pokazywać fotografię? Używam Instagrama, ale to raczej miejsce na pojedyncze kadry niż reportaże. Blog który prowadzę to bardziej kronika podróżniczo-rodzinna, a strony wciąż się nie dorobiłam. Tak więc to chyba konkurs pozwala zdjęciom wypłynąć do szerszego grona odbiorców. Brak wygranej (podobno konkursów się nie przegrywa) mobilizuje mnie często do wysłania zdjęć na inny konkurs i tak się koło toczy.


Dziękuję za rozmowę!
Tymon Markowski



Joanna Mrówka (1975) – krakowianka, magister matematyki, doktor nauk ekonomicznych. Uwielbia podróże i fotografię - podróżniczą, streetową, dokumentalną i fotoreportaż. Nie lubi robić zdjęć na których nie ma człowieka. Współpracuje z agencją Forum i od czasu do czasu prezentuje się na wystawach.