Piotr Kaczmarek

1. Chcąc zaprosić Cię do tej rozmowy napotkałem pewien problem. Nie występujesz bowiem otwarcie pod swoim imieniem i nazwiskiem. Czy będąc autorem, który jak mniemam dąży do dzielenia się swoją twórczością, nie jest to pewnego rodzaju przeszkodą?

Ukrywam swoje dane i chronię swój wizerunek, choć ostatnio już nie tak bardzo jak kiedyś. Nad tą kwestią zastanawiałem się od samego początku, gdy 11 lat temu zacząłem pokazywać swoje zdjęcia na platformie Flickr. Myślę że to, czy ktoś występuje pod pseudonimem czy pod własnym nazwiskiem, nie ma tak dużego znaczenia. Zwłaszcza, jeśli nie jest nastawiony na komercyjny sukces lub nie zajmuje się fotografią zawodowo. W moim przypadku fotografia to tylko hobby. Pseudonim na początku drogi dodaje otuchy osobom niepewnym siebie. Robi tak wielu twórców, którym zależy na anonimowości – a robią często świetną fotografię. Ja miałem kontakt głównie z ludźmi z zagranicy i dla nich to nie miało żadnego znaczenia jak się podpisuję, bo i tak nie wypowiedzieliby poprawnie mojego nazwiska.

Z czasem moje podejście zaczęło się zmieniać. Głównie za sprawą konieczności założenia profilu na facebooku, by prowadzić amatorską fotogalerię we Wrocławiu. To zawsze ryzykowna decyzja, bo ludzie się przyzwyczajają także do pseudonimu. Jednak dużo gorszym posunięciem są częste zmiany nazw kont i używanego logo. Dla mnie moje konta na Instagramie i Flickrze to swego rodzaju pamiętniki. Takie albumy rodzinne, tyle że nie ma na nich nikogo z rodziny. Zdarza mi się oczywiście pokazać czasami coś więcej (np.: seria z nalewanym alkoholem), ale to jest po prostu pastisz. Facebooka natomiast nie łączę z fotografią, a to co tam widać funkcjonuje w bardzo ograniczonym gronie. Każdy kto pokazuje swoją pracę lub życie w socjal-mediach jest w pewnym sensie ekshibicjonistą. Wszystko sprowadza się do ustalenia odpowiednich granic – jedni są po prostu ostrożni, a niektórzy tych granic nie mają w ogóle.



2. Jakie masz podejście do portali społecznościowych typu Flickr czy Instagram? Czy przyczyniają się one do rozwoju fotografii jako takiej? Czy komentarze użytkowników mogą być w jakiś sposób wartościowe, czy są to raczej koła wzajemnej adoracji?

Flickr to zawsze była dla mnie najlepsza platforma dla fotografów. Ludzie i zdjęcia jakie można tam znaleźć nauczyły mnie bardzo wiele. Miałem też okazję do osobistego spotkania z osobami poznanymi na tym portalu. Z wieloma utrzymuję kontakt do dziś. Jednak zmiany tam wprowadzane przez ostatnich kilka lat oraz nagły wzrost liczby posiadaczy smartfonów spowodowały, że wielu ludzi zagląda tam już rzadziej. Sporo osób teraz ma konta na Instagramie, choć jego ideą było chyba pokazywanie fotografii mobilnej na smartfonach i osobiście wolałbym, by tak zostało. Nie przepadam za obecnym sposobem prezentacji, ponieważ oglądanie zdjęć na smartfonie wymaga ode mnie zakładania okularów.

Dzisiaj wszystko dzieje się dużo szybciej i jest przez to bardziej pobieżne. To źle, bo poprzez oglądanie i czytanie człowiek się uczy, kształtuje swój gust, a dopiero potem pokazuje innym czego sam dokonał. Wszyscy oglądają cudze zdjęcia - jedni robią to jawnie, a inni mniej. Uważam, że warto kliknąć komuś emotikonlub napisać coś pod jego zdjęciem, jeśli jest warte wagi. To sposób na docieranie do innych ludzi. Każdy jest jednocześnie fotografem i swoim menadżerem, ale może też być także czyimś mecenasem i dodawać innym wiatru w żagle. Więc uważam, że portale z pewnością przyczyniają się do rozwoju fotografii, choć jak wszędzie bywają też wyjątki.



3. Zaczynałeś od fotografii czarno-białej, odrzucając kolor jako coś mało wartościowego. Jednak to podejście na przestrzeni lat się zmieniło – dlaczego? Twoje zdjęcia obecnie mają bardzo pastelowe barwy, choć czasami zaatakujesz widza ostrą czerwienią. Skąd wzięła się taka stylistyka?

Takie przeświadczenie wyniosłem z wczesnych lat, gdy prasa i zdjęcia w niej publikowane były czarno-białe. Kolorowa fotografia kojarzyła mi się z czymś użytkowym lub dokumentacją imienin. Więc zaczynałem od ciemni czarno-białej, bo było taniej i wygodniej. Opanowanie ekspozycji i kompozycji jest łatwiejsze, gdy nie musisz kontrolować kolorów. Przy codziennym fotografowaniu, gdy dodatkowo słońce potrafi się chować za chmurami przez całe tygodnie, takie ujednolicenie stylistyczne wygląda w portfolio znacznie lepiej. Fotografia czarno-biała nie jest gorsza ani lepsza. Pełni po prostu inną funkcję.

Powrót do pokazywania koloru to świadomy wybór o którym zacząłem myśleć dopiero kilka lat temu. Może dlatego, że już nie pracuję po 10-12 godzin i częściej wyjeżdżam za granicę, w rejony gdzie słońce dłużej świeci. Cały czas robię zdjęcia zarówno kolorowe jak i czarno-białe, choć obecnie wolę pokazywać świat w jego naturalnie zastanych kolorach. Zmieniłem też aparat na analogowy. Zwróciłeś uwagę na czerwień – to celowy zabieg. Jest ona używana w różnych dziedzinach życia jako kolor przyciągający uwagę, który wybija się na pierwszy plan, często przed czymś ostrzega lub czegoś zakazuje, ale także zanęca, to taki mocniejszy akcent. Lubię operować także innymi kolorami a zwłaszcza bielą i różnymi odcieniami szarości.

W fotografii dokumentalnej nakładanie filtrów nie ma dla mnie sensu. Ja swoich zdjęć sztucznie nie upodabniam do wykonanych inną techniką. Mam szacunek do historii i efekty osiągam za pomocą tradycyjnych metod. Jednak nostalgia i mroczny nastrój dobrze się sprzedają, a skoro jest popyt to jest i podaż. Zdjęcia z nałożonymi filtrami robią na wielu lepsze wrażenie. Być może jest to związane z poziomem wykształcenia w zakresie plastyki, jakie dzieci i młodzież otrzymują w szkołach. Wszystko jest kwestią gustu i tego, do jakiej grupy odbiorców kieruje się swoje prace.



4. Mam wrażenie, że fotograficzny magazyn Underdogs odegrał dużą rolę na Twojej ścieżce rozwoju. Po tej publikacji dostałeś zaproszenie do kolektywu White Light. A gdy założyłeś amatorską fotogalerię we Wrocławiu, to magazyn przygotował na Twoje ściany swoją rocznicową wystawę. Skąd w ogóle pomysł na taką działalność?

W trakcie swoich podróży miałem okazję zobaczyć, że za granicą o wiele więcej dzieje się w świecie fotografii niż w Polsce. Istnieją i dobrze działają różne małe galerie. Uważam, że we Wrocławiu wciąż brakuje takich miejsc. Tak się złożyło, że nowo poznany kolega otwierał w centrum miasta pub (pod estakadą kolejową) i nie miał pomysłu na puste ściany. Nadarzyła się więc okazja by coś takiego stworzyć w moim mieście. Poprosiłem o pomoc Rolanda Okonia, którego poznałem przez Flickra. Wspólnie udało się zorganizować pierwszą wystawę. I tak w czerwcu 2015 roku rozpoczęła swoją działalność galeria AMI. To taka inicjatywa, w ramach której każdy może sobie zorganizować wystawę, jeżeli tylko ma ochotę i coś konkretnego do pokazania. Do dziś pomogłem zorganizować około 40 wystaw.

Współpraca z polskimi fotografami przerosła moje oczekiwania. Ilość osób, które wyraziły ochotę na pokazanie swoich projektów była zaskakująca. Parę osób oczywiście odmówiło, kilku ja sam odmówiłem, ale jakoś się to wszystko kręci. Czasami twórców trzeba wspomagać, a czasami przychodzą już ze swoją gotową wizją. Wystawiały się u mnie osoby będące uczniami szkół fotograficznych, ale także popularne i nagradzane już nazwiska. To jest to, o co mi chodziło - na ścianach galerii spotykają się różni autorzy, a pokazywana fotografia jest różnorodna.

Faktycznie jedną z pierwszych wystaw był pokaz wybranych zdjęć z magazynów Underdogs. Zbiegło się to z pierwszą rocznicą wydania drukowanego numeru magazynu. Uznałem, że to dobry pomysł i sposób na odwdzięczenie się za okazaną mi pomoc. Magazyn Underdogs zrobił dla mnie wiele dobrego. Prowadząca go Isa Gelb i fotokolektyw White Light (do którego mnie zaprosiła) dodali mi pewności siebie, wzmocnili moją samoocenę i spowodowali, że odłożyłem aparat cyfrowy na półkę. Nie jesteśmy super aktywnym kolektywem, nie posiadamy nawet własnej strony internetowej - konta na ważniejszych portalach społecznościowych wystarczają. Oprócz tego zorganizowaliśmy z nieistniejącą już wrocławską Galerią Oko wystawę, a korzystając z doświadczenia Isy wydaliśmy wspólną publikację. Obecnie przygotowana jest wystawa „Kooperacja”, która opowiada o tych dwóch wspólnych przedsięwzięciach. Jej część będzie dostępna do 23 lipca 2019 r.



5. W 2017 roku wsiadłeś w samochód i objechałeś Polskę (i nie tylko) w pogoni za wystawami. Co z nich wyniosłeś, być może w kontekście prowadzenia galerii AMI?

Już wiele wystaw miałem zaliczonych do tego czasu, ale 2017 był faktycznie rokiem bardzo intensywnego zwiedzania. Udało mi się być na wielu wspaniałych wystawach i festiwalach, zarówno w kraju jak i za granicą. Zacząłem przywozić coraz więcej publikacji i tworzyć prywatną kolekcję. Chciałem w pewien sposób nadrobić stracony czas i nauczyć się czegoś nowego, a przy okazji robiłem to co najbardziej lubię - podróżowałem, oglądałem i robiłem zdjęcia, kupowałem albumy.

Z wystaw, które utkwiły mi w głowie była wystawa fotografii Vladimira Birgusa w Katowicach. Wielkie wydruki wypełniające całkowicie ramy, powieszone kolorami w grupach, na specjalnie postawionych do tego celu grafitowych ścianach. Godna zapamiętaniabyła też wystawa dwójki innych czeskich fotografów: Tomki Němec i Bohdan Holomíček w DOX Praha, gdzie było można zobaczyć wiele zdjęć z zakulisowych momentów życia Vaclava Havla (np.: gdy pił wódkę w samolocie wraz z innymi pasażerami). Na wystawach zdjęcia często były wieszane na ścianach o różnych odcieniach bieli, ale czasami były to także odmienne przestrzenie, wymyślniej oświetlone. Najbardziej widowiskowa była wystawa Steva McCurry’ego w Brukseli. Było to prawdziwe przedstawienie zorganizowane w ogromnym gmachu starej zabytkowej giełdy, w turystycznym centrum miasta. Zdjęcia zwisały na półprzezroczystych kotarach, a światło padając z góry pod różnymi kątami oświetlało idealnie tylko sam kadr. To wszystko w ciszy i półmroku, z ogromną liczbą odwiedzających. Zauważyłem, że każda z tych wystaw miała wspólny mianownik. Zaczynała się bowiem jakimś bardzo znanym zdjęciem, trochę jak u Alfreda Hitchcocka, który mawiał: „film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć”.

Przy każdej porządnej galerii znajdował się sklep, dzięki któremu można było powiększyć swoją kolekcję albumów lub różnego rodzaju wydruków, często też była kawiarnia. W Pradze po dłuższej rozmowie sprzedawca przyniósł z zaplecza odbitki, które były kiedyś sprzedawane przy okazji innej wystawy. I w ten sposób udało mi się kupić album Jana Reicha ze zdjęciem w formie odbitki, za bardzo dobrą cenę. Wystawa Reicha, z tego co pamiętam, była w ogóle pierwszą wystawą jaką widziałem za granicą - było to pod koniec XX wieku, w czasie mojej pierwszej podróży samochodem za granicę.

Oglądanie innych wystaw doprowadziło mnie do wniosku, że można z niewielkim budżetem wykonać zarówno oświetlenie jak i prosty system zawieszania, który w krótkim czasie pozwala powiesić dużą ilość zdjęć w różnych konfiguracjach. Osobiście preferuję ramy, bo są wielokrotnego użytku, a więc tańsze. Wydruki na piankach prezentują się mniej atrakcyjne. No i kolejny ważny wniosek - pierwsze zdjęcie musi byćmocne. Ono wita gości i odpowiednio ich nastawia do całej wystawy.

Mam w planach, we współpracy z Digital Trynity, wydanie katalogu z wystaw, które się odbyły w AMI. Więc dobrze byłoby na jakiś czas odpocząć od wernisaży i przekazać AMI pod opiekę komuś innemu, może w ramach jakiejś nowej formy współpracy. Fajnie, gdybywe Wrocławiu – miasta o dobrej turystycznej lokalizacji – powstała galeria fotograficzna z powierzchniami wystawowymi z prawdziwego zdarzenia. Taka ze sklepem i kawiarnią. Mogłaby ona współpracować z galeriami z innych miast i pokazywać wszystko co najlepsze, pełniąc także rolę edukacyjną.

Dziękuję za rozmowę!
Tymon Markowski

Piotr Kaczmarek (1970) – od 2015 organizuje wystawy w ramach fotogalerii AMI. Członek międzynarodowego kolektywu fotograficznego White Light, z którym zorganizował dwie wystawy oraz wydał zina.