Michał Leja



1. Co kochasz bardziej - fotografię, czy może kawę? Opowiedz nam trochę o sobie, oraz o historii powstania Trzech Kruków...

Najpoprawniej dyplomatycznie byłoby podzielić miłość po równo. Fotografia jest ze mną (i we mnie) dłużej. Zaczęła się w liceum, gdy znalazłem aparat w domowej szafie. Pamiętam dokładnie moment, w którym przyłożyłem oko do wizjera. Nieostry obraz absolutnie mnie zafascynował. Do dzisiaj twierdzę, że ostrość jest opcją, a nie imperatywem. Chwilę potem przyszedł czas pierwszych poważnych decyzji - studia. Ukończyłem Europejską Akademię Fotografii dyplomem z fotografii kreacyjnej.

Kawa pojawiła się później, ale ta z segmentu speciality dopiero 6 lat temu. Od tamtego smaku rozwijałem w sobie sukcesywnie tę fascynację. Kawa nie dość, że jest codziennym rytuałem pobudzającym zmysły, to jeszcze powodem do podróżowania, poznawania miejsc i ludzi z nią związanych. Dzisiaj moje (i nasze – wspólne z Bernadettą) podróże łączą oba światy. Z każdego wyjazdu przywożę kilka tysięcy zdjęć i kilka paczek kawy z lokalnych palarni. Wraz z rozwojem sensoryki rozwijał się również warsztat, aż w styczniu 2019 roku, wspólnie z Bernadettą, w końcu postanowiliśmy otworzyć naszą własną przestrzeń. Geneza nazwy jest niezwykle prosta: „trójka” to nasza szczęśliwa cyfra, a kruki to nasze ulubione ptaki.

Panuje błędne przekonanie, że kawa jest naparem - mniej lub bardziej - gorzkim. Fakt, gorycz w niej zawsze występuje, bo ziarno przechodzi przez piec, ale smak kawy jest bardziej złożony. Tę z segmentu speciality, w porównaniu do tej ze sklepowych półek, odróżnia również zmienność. Wielkoskalowe marki najczęściej wychodzą z założenia, że to czego chce klient, to powtarzalności smaku i efektu w filiżance. Standaryzacja (chociażby przez ciemniejsze palenie) jest na przeciwległym biegunie do tego, czego szukamy w kawie my. A szukamy zmienności, sezonowości, zaskakujących i wpływających na smak rozwiązań. I to zarówno podczas procesu przygotowania ziaren (obróbki na mokro, naturalnej, czy procesów anaerobowych), jak i procesu parzenia. Jest tak wiele czynników wpływających na smak, że należałoby porównywać kawę raczej do szlachetnych alkoholi - na przykład wina. Tam, pomijając masowe mieszanki o egzotycznie brzmiących nazwach, zazwyczaj w opisach posługujemy się nazwami konkretnych szczepów. Zastanawiamy się jak wino leżakowało, czy sezon zbiorów był dobry dla owoców, itd. To wszystko możemy przełożyć również na kawę. Fascynujące, nieprawdaż?



2. Jesteś wykładowcą Akademii Nikona, w ramach której prowadzisz warsztaty ze street photo. Czego można nauczyć, a czego powinno się oduczyć świeżych adeptów, gdy mówimy o fotografii ulicznej?

Dziesięć lat temu miałem szczęście trafić do Akademii Nikona, w której obdarzono mnie zaufaniem i pozwolono się mi rozwijać praktycznie bez ograniczeń. Jestem odpowiedzialny za rozwój dydaktyczny projektu, prowadzę warsztaty uliczne, zajęcia studyjne, realizuję program zarówno dla młodzieży, jak i biznesu. Rynek szkoleń w Polsce jest rynkiem bardzo rozproszonym. Wielu fotografów (jak również specjalistów z innych branż) uznaje, że jest to dobra metoda na wypełnienie czasu między zleceniami, albo na podreperowanie budżetu. Projektów edukacyjnych co roku powstaje bardzo dużo. Ale takich, które na stałe wpisały się w edukacyjny krajobraz, jest niewiele. Wynika to głównie z zaangażowania - trzeba włożyć w to całe serce. Solidne projekty skupiają solidnych dydaktyków i to im należy zaufać w pierwszej kolejności. Pierwszym ostrzeżeniem dla słuchacza powinna być retoryka, że w fotografii coś „należy”. A należy jedynie wyjść z założenia, że nic nie jest na sztywno zdefiniowane. Na przykład do portretu możemy z powodzeniem użyć szkła, którego nie należy stosować. Z punktu widzenia słuchacza, różnorodność rynku jest atutem - lepiej mieć wybór, niż go nie mieć. Metody nauczania również ewoluują, coraz poważniej należy myśleć o edukacji online. Ewoluują również słuchacze, ale niestety często w niewłaściwą stronę – coraz częściej spotyka się osoby, które chcą wiedzieć, ale nie chcą się uczyć. A nauka jest przecież wspaniałym procesem!

Początkujących fotografów należałoby oduczyć wielu rzeczy! Przede wszystkim tego, że nic nie musi być takie, jak się utarło. Żelazne zasady dotyczące kompozycji, ostrości, braku poruszenia, czy użycia ogniskowych można łamać. Problemem jest przeświadczenie, że fotografia jest zerojedynkowa. A fotografia jest sztuką, nawet ta dokumentalna. Od sztuki nie wymaga się kronikarskiej dokumentacji rzeczywistości. Oczywiście można malować fotorealistyczne obrazy, albo przenosić proporcje z matematyczną precyzją w rzeźbach, ale nie trzeba - można popuścić wodzę fantazji. Nie należy natomiast twierdzić, że jest czymś, czym nie jest, np.: że fotografia kreacyjna jest dokumentem. Kłamstwo ma krótkie nogi. Podejrzewam, że większość czytelników kojarzy historie demaskowania retuszu zmieniającego treść w zdjęciach fotografów dokumentalnych. Ja nie mam nic przeciwko takim modyfikacjom, jeżeli autor jest szczery i informuje widza o ingerencji. Innym przeświadczeniem, działającym na mnie jak płachta na byka, jest obiektywna rola fotografii. Taka, której ruszyć nie można programem do obróbki. Przecież nigdy tak nie było! Nawet w tych bardziej „pierwotnych czasach” podejmowaliśmy nieobiektywne decyzje wpływające na wygląd zdjęcia. Klisza kolorowa, czy czarno-biała? A czy świat jest czarno-biały? A jeżeli kolorowa, to klisza od Kodaka, czy od Fujifilm? Jedna pięknie podbijała czerwień, a inna zieleń - gdzie tu obiektywizm? Pierwszy wyretuszowany portret: dwa lata po wynalezieniu fotografii. Na jakiej bazie fotograf ma podejmować obiektywne decyzje - braku zainteresowań, braku wrażliwości? Może jakiś algorytm, który jak mantrę będzie powtarzał w myślach? To medium nigdy nie było, nie jest i nie będzie obiektywne.



3. W jednym z Twoich poradników wyczytałem, żeby trochę „zniszczyć” swój sprzęt przed wyjściem na ulicę. Aż taki nieprzyjemny dla streeta klimat panuje Twoim zdaniem w Polsce? I jakie jeszcze triki warto poznać?

Nie nazwałbym tego niszczeniem, raczej maskowaniem. Nigdy nie twierdziłem, że to ekskluzywny problem Polski. Fakt, tu czuję go najbardziej, ponieważ tu mieszkam, chodzę po ulicach i przetwarzam informacje spływające z otoczenia. Ale z niechęcią wobec robienia zdjęć spotykam się w wielu miejscach. Wygląda to różnie - od komentowania pod nosem, do rękoczynów i żądania wykasowania zdjęć. To mi się zdarza jednak ekstremalnie rzadko. W dzisiejszych przesyconych obrazami czasach nietrudno wzbudzić podejrzenia. Przecież dowolne zdjęcie można podpisać dowolnym kłamstwem i twierdzić, że to prawda. Nie ma się więc co dziwić osobom w które celujemy aparatem, że im się to nie podoba. Łatwiej niestety uwierzą w złe, aniżeli w dobre intencje. Do tego dochodzi fundamentalny problem niemal większości społeczeństwa: „ja źle wychodzę na zdjęciach”. To maskowanie sprzętu ma za zadanie odrobinę przestać onieśmielać przechodniów.

W moim przekonaniu onieśmielać też nie wypada swoim strojem. Nie mamy do dyspozycji czapek niewidek - zawsze zostaniemy zauważeni i podświadomie przeskanowani i ocenieni. To pierwotne mechanizmy, które dawniej pozwalały ocenić niebezpieczeństwo. Kiedyś na warsztatach miałem słuchacza, który ubrał się w koszulkę z agresywnym nadrukiem. Była to komiksowa grafika wkurzonego niedźwiedzia ze szponami. Po omówieniu w części wykładowej zagadnienia ubioru, samodzielnie podjął decyzję o zmianie stroju. Takie próby zdegradowania swojej pozycji względem osoby stojącej przed obiektywem powinny wejść w krew wszystkim, którzy chcą unikać kłopotów na ulicy. Zobaczcie, jak wyglądają podczas pracy najsłynniejsi fotografowie: Koudelka (jak, przepraszam za wyrażenie, kloszard), Meyerowitz (jak cień), czy Gilden (to już oceńcie sami). To wszystko dotyczy dyskrecji i politowania.

A co w sytuacji, gdy dojdzie do konfrontacji wzrokowej, słownej, czy cielesnej? Przede wszystkim, zwłaszcza gdy zostaniemy ewidentnie zdemaskowani z naszymi intencjami, nie należy wykazać się tchórzostwem i uciekać. Jeśli ktoś na nas spojrzy pytająco, należy odpowiedzieć spojrzeniem spokojnym, acz twierdzącym. Do tego uśmiech od ucha do ucha. Wątpliwości zwerbalizowane zripostować warto naiwną fascynacją światem i człowiekiem (mam nadzieję, że to uczucie jest w każdym, kto bierze aparat do ręki). Nigdy nie należy odpowiadać „bo tak mi się podoba” lub „mam prawo” - to zbuduje mur. A nam przecież zależy na jego pokonaniu.



4. Pomówmy o nieobecności w fotografii. Zapewne domyślasz się, że nawiązuję do Twojego mini-projektu „Mnie tu nie ma”. Ale zanim wytłumaczysz się z tej idei, powiedz mi proszę – czy fotograf uliczny powinien próbować być nieobecny? Gdzie przebiega granica pomiędzy obserwacją a kreacją?

Fotograf nigdy nie pozostaje niezauważony. Może jedynie zostać zaakceptowany. No chyba, że korzysta z bardzo długich szkieł i fotografuje z ukrycia (na przykład przyrodę). Fotograf musi być odważny. Inną odwagą kierują się paparazzo, inną fotografujący szerokimi kątami, jeszcze inną pejzażyści oraz fotografowie wojenni. My streetowcy podchodzimy blisko, czy to do przechodniów, czy mieszkańców eksplorowanych przez nas dzielnic. Możemy starać się pracować dyskretnie i cicho obserwować. Możemy też postawić sobie inne zadanie – wpłynąć na ulicę. Jak? Użyć flesza, czyli wykreować zupełnie inne niż zastane światło (np.: Bruce Gilden czy Philip Lorca diCorcia). Możemy zaczepić przechodniów i poprosić ich o zapozowanie do zdjęcia. Tylko to jest kreacja, nie obserwacja! Ale czy to oznacza, że to już nie jest fotografia uliczna? Moim zdaniem absolutnie nie! To jest fotografia uliczna pełną gębą! Nikt nigdy nie zdefiniował fotografii ulicznej jako tej, w której niedozwolona jest kreacja. Street to bardzo szeroka kategoria fotografii. Mieści się w niej obserwacja, kreacja, portret, architektura, zwierzęta... i można tak wymieniać w nieskończoność. Przypominam: nie należy jednak twierdzić, że nasze zdjęcie jest czymś, czym nie jest.

A czym jest fotografia w ogóle? Dawniej niosła treść informacyjną. Na przykład dzięki niej mieszkańcy północy pierwszy raz zobaczyli prawdziwą palmę. Fotografia pobudzała marzenia i wyobraźnię. A ta przyczyniła się do powstania fotografii kreacyjnej - od propagandowej zmiany treści w krajach autorytarnych, po czystą sztukę Jerry’ego Uelsmanna i Joela Petera Witkina. Dzisiaj, w dobie niekontrolowanych i nieetycznych z punktu widzenia dziennikarskiego przekazów, często ilustrowanych fotografiami właśnie, szala przechyla się coraz bardziej na stronę kreacyjną. Kreowany jest cały news. Tak naprawdę kreujemy codziennie, najczęściej własny wizerunek. Nowomodnie nazwane dzisiaj „selfi” (a niegdyś autoportret) jest głównie kreacją i tym, jak chcemy żeby nas odbierano, a nie tym, czym naprawdę jesteśmy. Dobieramy kąt z którego fotografujemy, minę uwydatniającą kości policzkowe, pozujemy na tle lub z przedmiotami mającymi budzić zazdrość i pożądanie. Czy płynący z tego wydźwięk: jestem, posiadam, wzbudzam zazdrość – to kronikarskie podejście do tematu?

Właśnie tego antytezą jest mój toczący się na instagramie cykl „Mnie tu nie ma” (pod adresem @jestemnieobecny). Mam w nim dużo wątpliwości, nie wierzę w swoje zasoby, mówię o tym czego nie lubię i na co nie mam już siły. Najlepiej byłoby po prostu nic nie fotografować i zamknąć cykl. To byłaby kwintesencja tego projektu! „Zamknięte na stałe - mnie tu nie ma i nie będzie”. Może tak to się właśnie kiedyś skończy, ale póki prowadzę obserwacje i mam coś to powiedzenia, coś do skrytykowania lub wyśmiania, fotografuję i umieszczam z niezbędnym w moim odczuciu komentarzem. Zgodnie z myślą jednego z moich idoli, „nie wyśmiewam ludzi za co jacy są, tylko za to co robią”.



5. Robisz to, co jest niezbyt popularne (na tę chwilę) wśród fotografów ulicznych, czyli komercjalizujesz swoją aktywność. Jesteś ambasadorem jednej marki, z produktami innej pozujesz do zdjęć. Jak ważny jest to dla Ciebie aspekt oraz w jaki sposób wpływa on na Twoje możliwości twórcze?

Ciężka praca, rzetelność i wszechstronność zaowocowały propozycjami ambasadorskimi od PermaJet i Manfrotto, które z nieskrywaną satysfakcją przyjąłem. Zdaję sobie sprawę, że nie jestem ulicznym purystą i że nie w smak może niektórym być moje komercyjne nastawienie, ale ja nie mam innego zawodu. Ten aspekt jest ważny o tyle, że umożliwia mi dalszą pracę i rozwijanie się, przez co podróżnicze marzenia zaczęły się spełniać. Kocham fotografię uliczną i czasem marzę (i realizuję) o zupełnym odcięciu się od świata i swobodnym fotografowaniu. Szanuję i niekiedy zazdroszczę osobom, które mogą sobie na to pozwolić.

Dla marek fotograficznym polityka ambasadorska jest formą marketingu swoich usług i produktów. Przez bezpośredni kontakt z potencjalnymi klientami marka „humanizuje” swoje działania, schodząc z przekazami z billboardów i ekranów telewizorów. Jak na to spojrzeć globalnie i historycznie, to czym innym jest funkcja dyplomatycznego ambasadora, jak nie reprezentowaniem interesów swoich państw? Na naszym fotograficznym rynku nie jest to niczym nowym. Sam Nikon, dzisiaj posługujący się mianem ambasadora, dawniej przyznawał status „(N)ikony Fotografii”, który spełniał podobne cele. Taka forma uznania to nobilitacja.

Składam się z wielu działek fotografii. Oprócz streeta zajmuję się jeszcze portretami (czasem niepoważnymi) i edukacją. Oba zajęcia wymagają wylewności komunikacyjnej. Ja się dobrze czuję w obu rolach - pozwalają mi zachować równowagę. Jestem zarówno cichym obserwatorem rzeczywistości, jak i rozkręcającym modeli prowokatorem. Mam w sobie refleksję i kreatywność, którym muszę dać upust. Poza tym bardzo lubię ludzi, rozmowy z nimi, a także – mimo że bardzo często smutne - przemyślenia nad kondycją współczesnego świata. Oczywiście marzę o tym, żeby realizować ambitne zlecenia, publikować w prestiżowych magazynach i monetyzować swoją pracę na swoich warunkach. Sam staram się dużo uczyć, a wyzwaniami które przede mną teraz stoją są nowe formy edukacji - videoblogi i podcasty. To plan na najbliższe miesiące. Niczego na swojej zawodowej ścieżce nie żałuję. I dobrze mi z tym, gdzie teraz jestem. Planów i marzeń mi nie brakuje - gdyby tylko kalendarz był z gumy...

Dziękuję za rozmowę!
Tymon Markowski

Michał Leja (1984) - fotograf i nauczyciel fotografii z wieloletnim doświadczeniem w branży edukacyjnej. Absolwent Europejskiej Akademii Fotografii (dyplom w Pracowni Fotografii Kreacyjnej dr Izabeli Jaroszewskiej). Obecnie wykładowca i manager programowy Akademii Nikona. Największą fotograficzną inspiracją jest dla niego literatura. To przez nią i dzięki niej podróżuje w miejsca pachnące niepokojem. Wraz z agencją Soul Travel i Akademią Nikona organizuje cykl warsztatów w 12-tu europejskich stolicach.