Paweł Jędrusik



1. Jesteś fotografem, ale również dziennikarzem telewizyjnym. Jakie tematy podejmujesz i jak łączy się to (bądź nie) z Twoimi fotograficznymi ambicjami? Czy „na temacie” odkładasz mikrofon i łapiesz za aparat?

Na co dzień pracuję jako reporter w śląskiej telewizji TVS i podejmuję tematy newsowe, ale też lifestylowe, czy interwencyjne. Specyfika tej pracy pozwala mi posiadać przy sobie zawsze mały, bezlusterkowy aparat. Zazwyczaj staram się nagrać „setki” wcześniej, by później operator miał kilka chwil na wykonanie zdjęć do materiału. Jeśli to możliwe, ja w tym czasie rozglądam się za ciekawą sytuacją. Raczej ufam operatorowi, z którym jestem na zdjęciach. Oczywiście zdarzają się też sytuacje, że zauważę coś, czego on nie dostrzegł. Wtedy proszę o nagranie dodatkowej sceny. Staram się jednak zbytnio nie ingerować w jego pracę.

Sporo razy zdarzało się, że podczas tematów zrobiłem zdjęcie, które później otrzymało nagrody w dużych konkursach. Tak było między innymi gdy pracowałem jeszcze jako lokalny reporter w Jaworznie. Byliśmy na występach tanecznych lokalnego klubu i dwa zdjęcia z tej imprezy zostały wyróżnione w latach 2015 i 2017 w konkursie Sony World Photography Awards. Najbardziej interesuje mnie właśnie to, co dzieje się za kulisami. Przygotowania do ważnych (albo i mniej ważnych) uroczystości lub wizyty znanego polityka potrafią być prawdziwą kopalnią dobrych ujęć. Raczej nie interesuje mnie główny nurt wydarzeń - wtedy zazwyczaj odkładam już aparat. Głównie dlatego, że na większych wydarzeniach jest obecna duża liczba fotoreporterów i zazwyczaj wszyscy mają podobne zdjęcia. Choć oczywiście zdarzają się wyjątki.

Cieszę się, że nie muszę skupiać się na pracy agencyjnej i wykonywaniu zdjęć „must have”, tylko mogę się poświęcić poszukiwaniu własnych ujęć. Zresztą brak presji (że muszę wykonać zdjęcia) pozwala dłużej pomyśleć nad kadrem. Wiem, że wiele osób pasjonujących się fotografią chce być zawodowym fotografem (fotoreporterem), ale ja nie zmierzam w tym kierunku. Wolę traktować to jako pasję. Specyfika pracy w lokalnych mediach ma też to do siebie, że często jest się człowiekiem od wszystkiego. Zdarzało się więc, że łapałem również za kamerę. Efekty były różne – hobbystycznie przygotowywałem sobie fotokasty, ale też materiały newsowe. Uważam, że choć na razie takie podejście dotyczy przede wszystkim lokalnych mediów, to już wdziera się również do tych ogólnopolskich.



2. Teraz niemal wszyscy dysponują przyzwoitej jakości aparatami w telefonach. Czy ta przystępność fotografowania lub rejestrowania video ma na zawodowych dziennikarzy i fotografów duży wpływ? Co sądzisz o zjawisku dziennikarstwa obywatelskiego?

Obecnie każdy ma pod ręką smartfona, który nie tylko zrobi dobrej jakości zdjęcie, ale też nagra wideo. Nie wiem czy pamiętasz, ale kilka lat temu funkcjonował duży portal skupiający dziennikarzy obywatelskich. Później zniknął - nie przetrwał najwyraźniej próby czasu. Wydaje mi się, że to wszystko przeniosło się teraz do mediów społecznościowych. Głównie na Facebooka i Twittera. Ważną rolę pełnią na przykład grupy typu „informacje drogowe” - istnieją chyba w każdym mieście w Polsce. Świadkowie zdarzeń regularnie nagrywają filmy, robią zdjęcia i informują innych mieszkańców. Ale ma to miejsce nie w przypadku zdarzeń drogowych, ale wielu innych dziedzin życia. I to ma ogromny wpływ na działalność mediów. Po pierwsze – często zanim reporter przyjedzie na miejsce – jest już po wszystkim. Po drugie – zazwyczaj mieszkańcy zgadzają się na bezpłatne wykorzystanie zdjęć. Dlatego zawodowy fotoreporter nie ma szans z nimi konkurować. W mediach liczy się czas przekazania informacji, co do minuty. Kto pierwszy ten lepszy – taką mamy rzeczywistość.

Mimo wszystko uważam, że ten trend się nieco z czasem odwróci. Może nie w internecie, ale w prasie drukowanej na pewno. Dobry content już wraca do łask – wystarczy popatrzeć na małżeństwo Rigamonti. Magdalena przeprowadza wywiady, a te są opatrzone świetnymi zdjęciami Maksymiliana. I bardzo dobrze, że ktoś ponownie dostrzega jak ważna jest jakość. Problem jest w tym, że w większości mediów powielane są te same zdjęcia – wykonane przez świadków zdarzeń. Niestety często słabej jakości lub o bardzo słabych walorach technicznych i estetycznych. Przeciętny Kowalski nie umie czytać zdjęcia, bo nie został tego nauczony. W szkole miał lekcje muzyki, ale już na plastyce nie wspominano za wiele o dziełach wielkich mistrzów. Lubimy więc prosty, bezpośredni przekaz, gdzie wszystko jest podane na tacy. Warstwa wizualna zdjęcia ma oddziaływać kolorami i najlepiej czymś miłym dla oka, bo to nas satysfakcjonuje. Nie lubimy wysiłku intelektualnego, ponieważ na obrazy patrzymy przez ułamek sekundy, najczęściej przewijając Facebooka. Moim zdaniem fotografia (wideo również) stała się tak bardzo dostępnym medium, że nie potrafimy jej właściwie docenić.



3. Balansujesz na granicy reportażu prasowego i street photo. Gdzie przebiega według Ciebie granica pomiędzy nimi?

Moim zdaniem te granice są tylko kosmetyczne. Wielokrotnie zdarza się, że w fotoreportażu znajdzie się ujęcie czysto streetowe. Dla mnie street to pojęcie bardzo rozległe i tak naprawdę ciężko je jednoznacznie zdefiniować. Teoretycznie przecież „street” to ulica. Ale czy zdjęcia wykonane wewnątrz budynków nie mogą być streetowe? Oczywiście, że mogą. Zdjęcie polityka, które zilustruje tekst w gazecie, też może być streetem. Weźmy też pod uwagę, że zdjęcia streetowe tak naprawdę również są formą dokumentu, czy nawet reportażu. Fotografia grających na podwórku w piłkę dzieci może być traktowana jako street, ale przecież ma też wartość dokumentalną. I ta wartość będzie rosła wraz z ubiegiem lat i zmianami kulturowymi w społeczeństwie. Większość fotografów, którzy publikują swoje prace czy to w internecie, czy mediach społecznościowych, chce żeby były to zdjęcia perfekcyjne technicznie, kolorowe, cieszące oko i wywołujące poklask. Ale niestety często nie idzie to w parze z wartością merytoryczną. A przecież zwykłe zdjęcie ukazujące jak ludzie spędzają czas wolny będzie miało za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat ogromną wartość historyczną. Sztandarowym przykładem jest Chris Niedenthal. Przecież kogo 30-40 lat temu dziwiły puste sklepowe półki? Dla mnie archiwum Niedenthala to nieprawdopodobny kawał historii Polski i uwielbiam oglądać te zdjęcia. To było nie tak dawno... a ze zdjęć można wywnioskować, że jednak tak dawno temu.

Ale oczywiście oglądam nie tylko Niedenthala – bardzo lubię patrzeć na pracę rodzimych fotografów. Głównie tych z województwa śląskiego. Lubię zdjęcia Arka Goli, Irka Dorożańskiego, Maćka Jarzębińskiego, Andrzeja Grygiela, czy Bartka Jureckiego – to jeśli chodzi o reportaż. Nieprawdopodobne zdjęcia ma w swoim dorobku również nie do końca znany w kraju Fin Jukka Male. Jak ktoś nie widział, to polecam - ogromny zastrzyk zaskakujących historii. Wśród streetowców uwielbiam żyjące legendy, czyli Martina Parra i Alexa Webba. A oglądając streetowe zdjęcia ze świata śmiem twierdzić, że jako Polacy jesteśmy bardzo mocni w tej dziedzinie. Katarzyna Kubiak, Ania Kłosek, Artur Pławski, Tomasz Kulbowski, Paweł Piotrowski, to tylko mała część osób, które ja obserwuję. A lista jest naprawdę długa.

Gdzie jest granica między streetem i reportażem? Tu można by poruszyć kwestię podpisu do zdjęć. Street raczej broni się sam, bez zbędnych opisów. W fotografii prasowej, reporterskiej, już nie zawsze tak jest. Jasne – wszyscy rozpoznamy czołowych polityków czy sportowców i często te opisy nie są nam potrzebne. Ale co w przypadku, jeśli zdjęcie wcale nie jest takie jednoznaczne? Ja osobiście nie jestem zwolennikiem wzmacniania zdjęcia podpisem, ale czasem jest to nieuniknione. Swoje zdjęcia opisuję raczej dość prosto, ograniczając się do miejsca wykonania i tematu.



4. Fotografowanie górników to na Śląsku chyba dość popularny temat. Wydaje się wręcz, że taki „must have” w portfolio. Sam też podjąłeś to zagadnienie, do tego z sukcesem – skończyło się wystawą indywidualną. Jakie są najczęstsze clichéprzy tego typu temacie?

Nie znam fotoreportera ze Śląska, który w swoim portfolio nie ma tematyki górniczej. Ja fotografowałem górników podczas ich pracy pod ziemią około dziesięciu razy. Ale zdjęć nie wykonywałem na Śląsku, a w Jaworznie (które przez lata należało do województwa krakowskiego) oraz małopolskim Libiążu. Choć Jaworzno nie utożsamia się raczej ze Śląskiem, to są tu obecne te najbardziej znane święta i tradycje górnicze. Co roku obchodzona jest Barbórka, organizowane są też karczmy piwne. Warto zwrócić uwagę, że naprawdę wielu mieszkańców Jaworzna pracuje w śląskich kopalniach, choćby w sąsiadujących Mysłowicach. Przygotowując swój cykl o górnikach chciałem grać przede wszystkim światłem. Pokazać, jak skrajnie ciężkie warunki potrafią panować pod ziemią. Podobnie, jak wiele innych osób, zdecydowałem się zastosować tonację czarno-białą. Myślę, że każdy kto zjedzie na dół do kopalni i zobaczy jak to wygląda, zdecyduje się na podobny zabieg. Zdjęcia są wtedy bardziej przejrzyste. Zresztą, na dole raczej nie uświadczymy ciekawej kolorystyki. Czerń i biel moim zdaniem wzmacnia te fotografie.

Naprawdę ciężko jest sfotografować coś nowego w tematyce górniczej. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że przemysł górniczy nie jest już tak mocno obecny, jak miało to miejsce lata temu. On powoli znika. W wielu miastach można zauważyć pozostałości po kopalniach. W moim rodzinnym Jaworznie pozostałości kopalni Jan Kanty stoją tuż obok Bricomana, Jyska i Biedronki. Moim zdaniem warto jednak nadal tę tematykę fotografować, bo ślad po niej powoli się zaciera. Jasne, na Śląsku funkcjonuje jeszcze wiele kopalni, w których pracuje tysiące ludzi. Spójrzmy jednak na chyba najsłynniejsze osiedle w Katowicach – Nikiszowiec. W zasadzie mekka śląskich amatorów fotografii. Teraz już nie do końca wygląda tak, jak to było kilkanaście lat temu. Kopalnie upadają, tradycje w górniczych rodzinach również. To już nie do końca są czasy, gdzie całe rodziny pracowały na kopalniach, a praca przechodziła z ojca na syna. Fotografowanie tych zmian społecznych jest ciekawe!



5. Zamiast Nowego Jorku, Londynu czy Tokio – Jaworzno. Znasz już to miasto chyba na wylot. Jakie masz swoje sprawdzone sposoby, by zrobić tam dobre streetowe zdjęcie?

Przez wiele lat fotografowałem tylko i wyłącznie w Jaworznie. Później przyszła zmiana pracy, zacząłem jeździć po całym Śląsku. I wiesz co? W zasadzie nadal najwięcej zdjęć wykonuję w Jaworznie. Uważam, że można tam zrobić naprawdę wiele świetnych, streetowych zdjęć - głównie w odległych od centrum dzielnicach. Jaworzno jest dość specyficznym miastem, bo ma zaledwie 90 tys. mieszkańców, ale ma bardzo dużą powierzchnię. Zmiany widać przede wszystkim w centrum miasta, a wiele dzielnic żyje własnym życiem. I tu można skupić się nie tylko na streecie, ale też reportażu. W maju na przykład obchodzone są tzw. Majówki, a ludzie modlą się do przydrożnych krzyży. Takich wydarzeń jest naprawdę sporo, nie chcę tu wszystkich wymieniać. Łatwo tu znaleźć tzw. „lokalny folklor”, mimo że duże miasta wdzierają się do małych i gra kontrastów jest widoczna niemal wszędzie.

Ja raczej nie lubię fotografować w miejscach, gdzie dzieje się za dużo. Wolę jechać na ubocze, z dala od zgiełku, i zobaczyć co robią ludzie w odleglejszych dzielnicach lub wsiach. To jest znikający krajobraz. Jeżeli jednak chcesz sfotografować fajnie streeta na tle nowoczesnych konstrukcji, betonowych mostów czy innych architektonicznych obiektów, gdzie swoje zdjęcie oprzemy na kompozycji lub grze światłem, to zostań w centrum. Większość moich zdjęć powstaje albo podczas wykonywania pracy, albo podczas spacerów z narzeczoną i dzieckiem (pozdrawiam Inę i roczną Ewę!). One chyba już przywykły do tego, że jak zauważę ciekawy motyw, to całkowicie się wyłączam i odchodzę na chwilę na bok zrobić zdjęcie. Można powiedzieć, ze na chwilę znikam, jak ten śląski krajobraz.

Dziękuję za rozmowę!
Tymon Markowski

Paweł Jędrusik (1987) - urodzony w Jaworznie, gdzie mieszka całe życie. Zaczynał od fotografii sportowej, później zainteresował się reportażem, dokumentem oraz streetem. Ma na swoim koncie kilka nagród fotograficznych i wystaw, zarówno indywidualnych jak i zbiorowych.