Michał Orliński



1. Jesteś członkiem kolektywu fotografów ulicznych Flaneurs, ale również pracujesz jako fotoreporter dla jednej z polskich agencji fotograficznych. Mówisz, że starasz się „ukazać własną wizję teraźniejszego świata”. Jak zatem udaje Ci się odnajdywać w tych odmiennych od siebie rolach?

Kiedy zaczynałem robić zdjęcia (od 2014 roku, po zakupie używanej lustrzanki) nigdy nie myślałem o tym, czy moje fotografie będą podobały się innym. Nie myślałem nawet o tym, czy jest to street photo. A przecież kupując lustrzankę wiedziałem, że będę chodził po ulicach Warszawie i robił zdjęcia. Świat szedł do przodu, a ja stałem w miejscu aż do momentu, kiedy na balkonie zobaczyłem dwa plastikowe konie. Wtedy dotarło do mnie, jak zaprezentować swoją wizję. Ułożyłem zestaw zdjęć na temat balkonów, gdzie czasami dzieje się więcej, niż na ulicy. Udało się dzięki temu dostać do Debuts 2016 i od tego tak naprawdę wszystko się zaczęło.

Rozpocząłem kupowanie albumów klasyków fotografii ulicznej - takich jak Elliot Erwitt czy Henri Cartier-Bresson, a także wydawnictw agencji Magnum. Później doszły do tego godziny spędzone na ulicy z aparatem i spotkanie z kolektywem Flanersi, do którego zostałem przyjęty po burzliwych rozmowach. Wtedy też poczułem, że chcę spróbować czegoś innego. Czegoś, co jest mocno związane z fotografią, ale niekoniecznie z uliczną. Zacząłem chodzić na manifestacje i tym podobne imprezy, co zaowocowało współpracą z agencją Forum. Nakręciłem się bardzo na bycie fotoreporterem! Ale kiedy wychodziłem na zlecenia, zawsze z tyłu głowy siedziała mi fotografia uliczna. Moje fotografie były mocno reportażowe. Miały również to coś, co charakteryzuje streeta - przyciągały uwagę. Nigdy nie starałem się patrzeć na różne gatunki osobno i skupiać tylko na jednym z nich. Nawet gdy chodzę po górach, zdarza mi się szukać streetowych kadrów. Wiem jednak, że to zaledwie jeden z punktów na mojej drodze, w ukazywaniu wizji teraźniejszego świata.

Z perspektywy czasu uważam, że bycie fotoreporterem dało mi bardzo wiele. Zacząłem więcej dostrzegać, stałem się bardziej otwarty i odważny. Nie bałem się podejść bliżej człowieka w poszukiwaniu lepszego kadru. Wiem, że chcę próbować także innych gatunków, żeby stać się jeszcze lepszym fotografem, który widzi więcej. Chciałbym również wydłużyć dobę, bo zaczynam odczuwać brak czasu na wszystkie swoje plany. Ukazywanie wizji teraźniejszego świata jest ciężkim zadaniem, które ciągle sprawia mi wiele problemów. Nie jest łatwo zrobić zdjęcie, które wyróżni się na tle innych, a przy tym będzie tak dobre, że zostanie zapamiętane na długo.



2. Po Twoich zdjęciach widać, że pasjonują Cię podróże. Widzę dużo spokojnych, nastrojowych i prywatnych kadrów. Czy to Twój sposób na pewnego rodzaju ucieczkę od codzienności? Niecodziennie jak na fotografa ulicznego – wybierasz ciszę i spokój, zamiast zatłoczonych i tętniących życiem miejsc...

Aktualnie fotografia uliczna spadła na drugi plan, a bycie fotoreporterem jeszcze niżej. Teraz na pierwszym miejscu są podróże, podczas których dokumentuję wszystko - bez podziału na gatunki fotograficzne. Kiedy zaczynałem robić zdjęcia na ulicy, bardzo intensywnie spędzałem czas w centrum Warszawy i szukałem mocnych kadrów. Takich, które przyciągają uwagę i są spójne, a zarazem dają dużo spokoju. Kadrów, które są nieoczywiste, albo takich które są oczywiste ale można z nich wyciągnąć historię. Za każdym razem, gdy wychodziłem z aparatem na ulicę, starałem się wyczyścić umysł - nigdy nie wychodziłem z nastawieniem zrobienia konkretnego zdjęcia. Najlepiej o tym nie myśleć. Żeby złapać dobry kadr trzeba się nachodzić. Wyrobić sobie oko do wyłapywania sytuacji i mieć po prostu szczęście.

Najczęściej na streeta poświęcałem weekendy. Po 3 latach zaczęło mnie to męczyć i nie czułem już takiej satysfakcji, jaka towarzyszyła mi na samym początku. Odczuwałem przymus i pewien dysonans, a nie radość. Wtedy też postanowiłem zwolnić, odpocząć od fotografii ulicznej i zacząć rozwijać się dalej. Postawiłem na fotografię w podróży. Nie jest to typowa fotografia podróżnicza, a bardziej dokumentowanie fajnie spędzonych chwil. Najczęściej towarzyszy mi wtedy żona i to ona na większości moich zdjęć pojawia się najczęściej. Przyzwyczaiła się już do tego, a nawet ten stan jej się podoba - wie, że będzie miała dobre portrety i fajną pamiątkę z podróży. To co robię daje mi obecnie dużo satysfakcji i również zaczyna otwierać nowe drzwi, za którymi stoją ciekawe osoby z którymi mogę współpracować. Jestem pasjonatem gór i od ponad roku wspinaczki. To piękny sport, który w ciekawy sposób można uwiecznić. Miesza się w nim strach, ból, satysfakcja, adrenalina i wiele innych rzeczy.

Nie zapomniałem jednak o fotografii ulicznej. Stwierdziłem, że lepiej zrobić od trzech do pięciu wspaniałych zdjęć ulicznych rocznie, niż wypuścić dwieście - niekoniecznie dobrej jakości. Dlatego nie mam ciśnienia, moment na ustrzelenie ciekawego kadru prędzej czy później przyjdzie sam.



3. Przeglądam Twój profil na Flickr. Piony, poziomy, kolorowe, czarno-białe, mocne kontrasty oraz łagodne filtry... słowem – różnorodnie. Czy uważasz, że nadal szukasz swojego stylu? I czym w ogóle jest styl? Czy w fotografii powinno się dążyć do jednolitości?

Od początku przygody z fotografią nigdy nie dążyłem do tego, by mieć swój własny styl i szlifować go godzinami. Chciałem po prostu cieszyć się tym, że robię zdjęcia. Nigdy nie skupiałem się na tym, by wypracować coś swojego. Nie szukałem na siłę czegoś, co od razu mogłoby nakierować odbiorcę na moje nazwisko. Z jednej strony może się to wydawać trochę dziwne, bo kto nie chciałby mieć takiego charakterystycznego znaku rozpoznawczego. Być kojarzonym po zdjęciach, czy może precyzyjniej: po kadrach, kolorystyce, tematyce. Z drugiej strony, jeśli cały czas szukam swojej drogi i wizji, to dlaczego mam zamykać się w konkretnym stylu? Czuję potrzebę zaskakiwania odbiorców. Chcę, żeby patrzyli na moje zdjęcia i nie wiedzieli, że to ja je zrobiłem. Dla mnie ważniejsza jest treść fotografii, jej moc, a dopiero potem zastanawianie się kto jest autorem.

Wielu znanych fotografów takich jak Martin Parr czy Bruce Gilden mają swój niepowtarzalny styl, który chętnie jest kopiowany. Tylko pamiętajmy o tym, że ich style to ich uczucia, to co płynie z wnętrza. Chcą tak pracować i w konkretny sposób ukazywać świat. Jeśli skupiasz się na robieniu zdjęć podobnych do znanych nazwisk, to nigdy nie zrobisz zdjęcia takiego, jakie sam chcesz. Styl to nasza wrażliwość na otaczający nas świat. Jeśli każdego dnia odczuwamy to inaczej, to nasze zdjęcia będą się różniły i to nie jest nic złego. Moim zdaniem jednolitość zabija kreatywność. Jeśli chcemy się rozwijać, nie możemy stać w miejscu. To czy mamy swój styl, czy nie, nie jest w tym wszystkim ważne. Ważny jest rozwój i próba podejmowania wyzwań. W każdym gatunku fotografii możemy odkryć coś innego i przemycić coś swojego.



4. Zajmowałeś się również tworzeniem muzyki. Czy odnajdujesz w procesie twórczym jakieś podobieństwo do fotografowania? Próbowałeś połączyć te dwie dziedziny, tak by Twoje zdjęcia mogły być wizualizacją tworzonych przez Ciebie dźwięków?

Tworzenie muzyki było moją pierwszą pasją, która dała mi bardzo dużo. Przede wszystkim kontakt z ludźmi, z takimi samymi pasjonatami co ja. To dzięki muzyce w 2014 roku przeprowadziłem się do Warszawy z myślą o graniu w klubach, nowych możliwościach i fajnym życiu. Produkcją zajmowałem się codziennie po parę godzin. Często jedna linia melodyczna była grana kilkanaście razy, powtarzana przez klika dni. Zanim utwór powstał, to byłem z nim tak osłuchany, że nie potrafiłem wydać jakiejkolwiek opinii na jego temat. Dlatego często demówki wysyłałem do znajomych. Podsyłali mi oni uwagi - co mogę poprawić, a co zostawić. Pomocna była również moja żona, która pomagała na etapie produkcji. Razem słuchaliśmy tych samych gatunków muzyki więc wiedzieliśmy, co do czego pasuje, a co się ze sobą gryzie. Tworzenie muzyki poprzedzają bodźce i inspiracje. A ich szukałem wszędzie, najczęściej w innych stylach muzycznych. Pojawiały się też same, czasami podczas improwizacji. Nie miałem konkretnego patentu na to, co może wywołać we mnie dużą dawkę energii, która przełoży się na utwór. To wszystko samo przychodziło.

Życie często jednak nas uczy, że nie wszystko idzie tak jak chcemy. Zacząłem czuć, że powoli się wypalam. Nie sprawiało mi to już takiej radości, jak przed przeprowadzką. Godziny spędzone przed komputerem w poszukiwaniu nowych dźwięków najwidoczniej zaczęły mnie męczyć. Do tego regularna praca osiem godzin dziennie, przez pięć dni w tygodniu (która też była związana z przesiadywaniem przed monitorem) sprawiła, że po powrocie do domu nawet nie włączałem komputera. Z tego powodu kupiłem używany aparat - by od tego odpocząć i spróbować czegoś innego. Długi proces robienia muzyki zamieniłem na proces z efektem natychmiastowym, bo przecież po naciśnięciu spustu migawki, na karcie zapisuje się praktycznie ukończone dzieło. Ten stan bardzo mi się podobał. Nie musiałem siedzieć przed komputerem kilka godzin, tylko chodziłem po mieście i robiłem zdjęcia. To jak przejście z jednego do zupełnie innego świata. Jedyne podobieństwo między nimi jest takie, że na samym końcu procesu twórczego pojawia się utwór.



5. Oprócz zleceń prasowych działasz też w branży ślubnej. Stawiasz na dywersyfikację źródeł dochodów – czy to aktualnie jedyne rozsądne rozwiązanie na naszym rynku? Komercja pozwala zarobić na realizowanie się pod względem artystycznym?

W branży ślubnej działam od niedawna. Wszystko zaczęło się od mojego własnego ślubu, na którym poznałem Wojtka Krysiaka (DearHunter Wedding). Wojtek wykonał dla nas reportaż i pomógł mi potem wejść w to wszystko. Stwierdziłem: dlaczego by nie spróbować tej „ekstremalnej” fotografii? W fotografii ślubnej nic dwa razy się nie zdarza. Pomijając sesję plenerową, wszystko inne jest nie do powtórzenia. Dlatego trzeba być w 100% skupionym i ufać swoim umiejętnościom. Trudno się nie zgodzić, że jest to ciężki i bardzo stresujący kawałek chleba. Ale dzięki fotografii ślubnej mam dodatkowe pieniądze na podróże, a co a tym idzie również na rozwój swoich pasji. Nie od dziś wiadomo, że żyć tylko z robienia zdjęć mogą nieliczni. Ja szukam cały czas nowych możliwości, dlatego pracuję na etacie w e-commerce jako Category Manager. Połączenie tego z fotografią ślubną daje mi wiele możliwości. Najważniejsze, żeby czuć się dobrze w tym co robimy. Jeżeli przynosi to nam jakieś korzyści, tym lepiej.

Ciężko powiedzieć, czy komercja pozwala zarobić na realizowanie się pod względem artystycznym. Jeśli kiedyś chciałbym wydać fotoksiążkę i przeznaczyłbym na to wszystkie zarobione na ślubach pieniądze, to pewnie można tak to nazwać. Ale to nie jest takie proste. Z dnia na dzień pojawiają się nowi fotografowie, a stawki w różnych dziedzinach są mocno zaniżane. Rynek jest przesycony - ciągle trwa walka o klienta, a klient przecież wymaga, żeby było jak najtaniej. Niedawno widziałem ciekawe ogłoszenie na Facebooku. Pewna kobieta szukała fotografa na chrzciny: dojazd 100 km za Warszawę, sześć godzin robienia zdjęć, a potem obróbka i przygotowanie albumu. Zaproponowała za to 300 zł wynagrodzenia. Oprócz komentarzy o absurdalnej cenie, pojawiły się pod ogłoszeniem również posty chętnych fotografów, którzy potrafili zaproponować jeszcze niższą kwotę! To są ludzie, którzy niedawno zakupili sprzęt i chcą od razu zacząć zarabiać. Takie zaniżanie stawek niszczy niestety ten zawód i prowokuje do szukania innych sposób na realizowanie swoich pasji.

Mam nadzieję, że kiedyś będzie mi dane zrezygnować z pracy na etacie i zastąpić ją fotografią. I nie mówię tutaj tylko o działalności komercyjnej ale również artystycznej. Trzeba mieć odpowiedni balans. Więc fotografując zarówno komercyjnie jak i artystycznie róbmy tylko to, co nam podpowiada serce i intuicja. Bycie fotografem nie jest łatwe, ale jeśli w głowie mamy wszystko poukładane, to zostaje nam być cierpliwym i dążyć do upragnionego celu.

Dziękuję za rozmowę!
Tymon Markowski

Michał Orliński (1988) – fotografią zajmuje się od 2014 roku. Członek Flaneurs Photo Collective. Pasjonat podróży, gór i wspinaczki. Laureat kilku konkursów i uczestnik wystaw fotograficznych w kraju oraz za granicą.