Maciej Holy



1. Mam wrażenie, że pojawiłeś się trochę niespodziewanie. Najpierw pokazałeś swoje zdjęcia podczas spotkania StreetMeet, chwilę później zgarniasz dwie pierwsze nagrody w największych streetowych konkursach: San Francisco i Bruksela. W internecie nie widać za dużo Twoich zdjęć. Czy Ty masz opory przed pokazywaniem swojej twórczości?

Spotkanie z kolektywem Un-Posed w ramach StreetMeet było wynikiem moich zainteresowań. Chciałem zestawić własne doświadczenia z fotografowania w miejscach publicznych z doświadczeniami innych. Przez długi czas byłem przekonany do fotografii jako ciekawego zajęcia, interesował mnie sam proces. Może nawet bardziej, niż powstające obrazy. Nie miałem oporów, by pokazywać mniej udane kadry i rozmawiać o samej próbie, czy pomyśle. Nie zawsze spotykało się to ze zrozumieniem. Szukałem jednak kontaktu z ludźmi o podobnych zainteresowaniach, by wspólnie coś robić. W miarę zdobywania doświadczeń zrozumiałem jednak, że to co najbardziej wartościowe wiąże się z indywidualnością, że muszę to robić sam. Budowałem świadomość, w pewnym momencie uznałem, że mogę swoje fotografie pokazać szerzej. Mam jakieś plany z tym związane, pojawiły się nawet propozycje wystawy czy prezentacji, ale podchodzę do nich dość ostrożnie.

Działam w oddaleniu od głównych ośrodków, amatorsko, w pojedynkę. Może więc ograniczona jest ilość miejsc, w których się pojawiam i osób z którymi mam kontakt, nie zaś ilość pokazywanych fotografii. Na mojej autorskiej stronie można zobaczyć ich całkiem sporo. Jest reportaż, kilka zestawów z odwiedzanych przeze mnie miast, dwa długoterminowe cykle o miejscach mi najbliższych. Jest też krótkie portfolio, by nikogo niepotrzebnie nie męczyć.



2. Wyżej wspomniane konkursy wygrała ta sama fotografia. Czy pojawiają się u Ciebie takie obawy, że będziesz w przyszłości kojarzony głównie jako autor jednego zdjęcia? Czy myślisz, że łatka streetowca może być problemem?

Trzymam do takich rzeczy zdrowy dystans. Dostrzegam pozytywy. Dokumentowanie życia ulicy to fascynujące zajęcie. Także tej ulicy w najbliższym otoczeniu. Poświęcam temu sporo czasu i jest to dla mnie ważne. Cieszę się, że dzięki wygranym konkursom streetowym mogę zwrócić czyjąś uwagę na ten obszar mojej działalności. Pokazać, że doświadczenia z fotografii ulicznej wykorzystuję do tworzenia swego rodzaju kroniki życia codziennego. Codziennego w znaczeniu zwykłego, nie odświętnego czy wyjątkowego. Uwieczniam pozornie nieistotne sceny z życia mojego miasta, szukam jego „zapachu”, ulicznego klimatu. Mam nadzieję, że to będą po latach ciekawe dla oglądających fotografie, nawet jeśli są mocno przefiltrowane przeze mnie. Myślę, że uzupełnią w pewnym stopniu obraz tego miejsca tworzony przez miejscowe media. Czy będzie kiedykolwiek możliwość zachowania tego w trwałej postaci, np. książki, tego nie wiem. Na razie postaram się po prostu robić swoje.



3. Powiedziałeś kiedyś, że street Cię jednocześnie fascynuje i zniechęca. Skąd takie rozbieżne odczucia? Z czym się osobiście zmagasz, myśląc o fotografii ulicznej?

Street to bardzo szerokie pojęcie. W tym bogactwie znajduję rzeczy i inspirujące, i irytujące. Ogólnie podoba mi się pozytywna energia związana z tym rodzajem aktywności. Pewien rodzaj komunikacji. Także umiejętność zachowania się z aparatem, nauka fotograficznego rzemiosła. Drażni mnie trend do coraz mocniejszego „szokowania” widza. Mam wrażenie, że niektórzy serwują już wizje zbyt odległe od rzeczywistości. Może mówią one coś o samym fotografie, ale niewiele o fotografowanym miejscu i ludziach. Lubię, gdy się to uzupełnia.

Z czym się zmagam? W fotografii ulicznej tylko ze sobą. To nie było łatwe na początku. Musiałem nauczyć się pewnej otwartości, zrezygnować w jakiejś części ze strefy bezpieczeństwa. Czasem podejść blisko i mieć jednocześnie przekonanie, że nie robię nic złego. To jest ciągłe poznawanie siebie. Pokonywanie ograniczeń i nabywanie świadomości. Także tej, kiedy się wycofać. Pamiętam, jak po pierwszej stanowczej i negatywnej reakcji wobec mnie bardzo się zniechęciłem. Po jakimś czasie doszedłem do wniosku, że próbowałem robić coś wbrew sobie. Od tamtego czasu fotografuję tylko rzeczy, które mnie interesują. Nie muszę przekraczać granic ani niczego udowadniać. Jeśli jestem naturalny, jestem też dobrze odbierany. Pokazując ludzi i miejsca, opowiadam też o sobie. Nie znaczy to, że muszę ukrywać niechęć czy zwątpienie. Ważne, bym nie kierował się uprzedzeniami.



4. Czy uważasz, że fotografem ulicznym można zostać na „pełen etat”? Czy może jest to jedynie odskocznia od rutyny codziennego życia? Co byś doradził osobie, która zmaga się z odpowiednim wyważeniem czasu pomiędzy fotografią, pracą a rodziną?

Fotograf uliczny na pełen etat - to brzmi ciekawie. Nie wiem. Nie zarabiałem nigdy na fotografii. Jako istotny element spędzania przeze mnie wolnego czasu pociąga za sobą wiele następstw. Godziny przed komputerem, edycja zdjęć, śledzenie wydarzeń, spotkania. Można się zatracić. Z mojej pozycji mogę jedynie powiedzieć, że nie warto zaniedbywać rodziny. Fotografuję prawie zawsze sam, ale większość wyjazdów planujemy razem z żoną. Można to bez problemu pogodzić, ale wyrozumiałość i akceptacja z jej strony są konieczne. Staramy się, bym miał dużo czasu na robienie zdjęć, ale nie zaniedbujemy innych przyjemności, choćby szukając ciekawych kulinarnie miejsc z dala od turystycznych szlaków. Jeśli chodzi o fotografowanie blisko domu, to wolę wygospodarować sobie więcej czasu jednorazowo, niż szukać go na siłę w przerwach codziennych obowiązków. Fotografia uliczna nie lubi pośpiechu. Trzeba się sporo nachodzić i mieć pozytywne nastawienie.



5. Edycja to temat z którym zmaga się niejeden fotograf – ciężko być edytorem swoich własnych fotografii. Jak bardzo jesteś surowy dla tego, co widzisz na ekranie komputera po zgraniu karty na dysk? Dajesz sobie czas, by odpocząć od swoich zdjęć?

Z tym zawsze miałem problem. Jakieś słabe pojęcie mam, byłem na kilku warsztatach, właśnie z edycji. Dotyczyły jednak tworzenia zamkniętych cykli fotograficznych. Moja wizja nigdy jeszcze nie pokrywała się z opiniami ludzi, których o to pytałem. Zwracali moją uwagę na aspekty, których wcześniej nie dostrzegłem. Warto więc, jeśli nie całkowicie, to w pewnym zakresie oddać to pole zaufanym osobom. Trochę inaczej wygląda wybór zdjęć codziennych, na bloga, Instagram, czy FB. Często emocje są jeszcze gorące. Z pewnością spojrzenie na własne zdjęcia po jakimś czasie pozwala je ocenić bez związku z okolicznościami ich wykonania. Wiele kadrów nie przechodzi u mnie takiej próby. Nie wynika to z ich dużej liczby czy bardzo słabej jakości. Pozostawiam tylko te, które wpisują się w moje oczekiwania, niekiedy czysto estetyczne.

Nie fotografuję często. Bywają tygodnie, że nie biorę aparatu do ręki. To daje konieczny oddech. Nie produkuję też ogromnych ilości zdjęć. Nie zarabiam na tym, nie wiąże mnie więc żaden rygor. Poza tym wiele sytuacji ulicznych z biegiem czasu mi się opatrzyło. Nie powodują już szybszego pulsu. Skupiam się bardziej na uważnej obserwacji, wyczekaniu, braku nachalności niż na szybkich reakcjach. W odniesieniu do szeroko pojętej fotografii ulicznej często można spotkać porady dotyczące ciągłej gotowości, trzymania palca na spuście. Trudno to podważać, ale dla mnie nie jest to najważniejsze. Preferuję spokojniejsze podejście. Traktuję szukanie kadru, jak wstępny etap edycji. Często rezygnuję z fotografowania potencjalnie ciekawych zdarzeń wiedząc, że z dużym prawdopodobieństwem nigdy bym tych zdjęć nie wykorzystał. Używam koloru, zwracam uwagę na jego oddziaływanie. Kolor to także istotny element przy późniejszej edycji.

Dziękuję za rozmowę!
Tymon Markowski

Maciej Holy (1971) - pierwsze świadome zdjęcie wykonał po 30 roku życia. Po okresie fascynacji kolorami Azji, od kilku lat fotografuje życie ulic miast europejskich. Najbardziej jednak ceni fotografie wykonane we własnym mieście.