Szymon Lewiński



1. Twoje fotograficzne życie można podzielić na dwa okresy - przed oraz po 2016 roku. Co się wtedy wydarzyło i jak ta sytuacja na Ciebie wpłynęła?

Do tej pory robiłem prawie wszystkie zdjęcia telefonem. Gdy dostałem od ojca na urodziny trochę pieniędzy na sprzęt, pojechałem do Warszawy po używany aparat Leica. Wszystko układało się super. Gdy już kupiłem korpus, zostało jeszcze poczekać kilka godzin na obiektyw. Postanowiłem więc pojechać w międzyczasie po futerał. Po wyjściu ze sklepu okazało się, że samochód został „wyczyszczony” przez złodziei. Na szczęście nie było w nim nowego aparatu! Był tam niestety komputer. Wtedy jeszcze nie używałem dysków zewnętrznych, więc straciłem wszystkie moje fotografie z dotychczasowych podróży: Filipiny, Malezja, Korea, Japonia, Dania, Francja, Singapur – większość mieściła się w stylistyce streeta mimo, iż nie byłem wtedy jeszcze świadomy istnienia tego gatunku. Co ciekawe, nie pobiegłem od razu do sklepu po nowe dyski. Mam niestety dwie lewe ręce do takich mechanicznych rozwiązań.

Większość zdjęć, które straciłem pochodziła ze slumsów wielkich miast. Jestem zamkniętą w sobie osobą, do tego bardziej pesymistą niż optymistą. Miałem takie poczucie, że robiąc tego typu fotografie i pokazując je bliskim, uczynię świat trochę lepszym. Uważam, że nasze doczesne problemy są błahe i ważne jest docenianie drobiazgów, bo wielu ludzi na świecie nie ma takiej możliwości. Zaraz po tym wydarzeniu pomyślałem, że może to jakiś znak i powinienem obrać inną drogę w fotografii. Zacząłem uczęszczać do Sopockiej Szkoły Fotografii - jedno z najfajniejszych miejsc na ziemi! Bawiłem się często formą - poruszone kadry „kolorowałem” suwakami, by wyglądały niczym klatki z komiksów Marvela. I tak było do listopada 2016 roku...



2. Wtedy pojawia się Twój późniejszy przyjaciel Raghu Rai, który niczym mentor otwiera Ci oczy...

W zakładce o edukacji na stronie Magnum znalazłem informację, że w Hongkongu zostanie zorganizowany warsztat fotograficzny. Miał prowadzić go właśnie Raghu Rai, w tamtej chwili zupełnie nieznany mi fotograf. Wysłałem zgłoszenie i po kilku dniach otrzymałem potwierdzenie. Bardzo się cieszyłem, ale byłem również przestraszony. To były pierwsze takie moje warsztaty w życiu, do tego na drugim końcu świata! Pamiętam, że siedziałem i słuchałem prowadzącego jak zahipnotyzowany. Nie mogłem uwierzyć, że można w taki sposób uwieczniać rzeczywistość. Podczas wspólnej kolacji (na zakończenie warsztatów) Raghu powiedział do mnie, bym przyjechał do Indii, gdzie pokaże mi swój świat.

Cztery miesiące później byłem już w Delhi. Wspólnie udaliśmy się fotografować tradycyjny hinduski festiwal Holi w rejonie Punjab. Wieczorami dużo czasu spędzaliśmy na wspólnej edycji i analizie zdjęć. Co ważne, omawialiśmy także ujęcia, które jego zdaniem należało skasować. Po 10 wspólnych dniach, udałem się do Nepalu fotografować życie w wioskach himalajskich. Raghu poprosił mnie później o te zdjęcia. Byłem pełny obaw, może dlatego ich wysłanie zajęło mi aż cztery miesiące. Po kilku dniach przyszła odpowiedź, że wykonałem dobrą robotę, a szczególnie dwa zdjęcia są bliskie jego sercu. Przy ponownym spotkaniu miałem dla niego odbitkę jednego z nich – chciałem w jakiś sposób mu podziękować. Choć, tak sobie myślę, chyba chciałem też sprawdzić, czy na pewno mówił prawdę o moich zdjęciach. Nie kłamał, bo odbitka zawisła w jego gabinecie, a Ptasim Mleczkiem zajadał się z żoną Meetą na swojej farmie nieopodal Delhi.

Szczególnie utkwił mi w pamięci również wyjazd na festiwal Durga Puja. Gdy Raghu zobaczył moje zdjęcie z lotniska, zadzwonił do mnie i zaproponował spotkanie. Chciał byśmy wspólnie udali się na ten festiwal. Podczas tego pobytu zobaczyłem, jakimi wartościami w życiu się on kieruje i jak ważna była dla niego troska o drugiego człowieka. Pomimo tak dużego sukcesu fotograficznego jaki osiągnął, cechowała go serdeczność i brak pychy. To było wspaniałe uczucie, móc przebywać koło takiej osoby. Takie cechy są niezmiernie ważne w naszych czasach mimo, iż ich posiadanie przyczynia się do większego cierpienia – widzimy, co się dzieje na naszej planecie i coraz trudniej nam to zaakceptować.

Później spotykaliśmy się jeszcze sześć, czy siedem razy. Ostatnio w Paryżu, gdzie Raghu odbierał nagrodę Williama Kleina za całokształt swojej twórczości. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie poświęcili przy tej okazji kliku dni na wspólne fotografowanie Paryża. Dzień mieliśmy zakończyć kolacją z Sebastiao Salgado i jego żoną. Gdy pierwszy raz o tym usłyszałem to pomyślałem, że to żart. A kilka godzin później rozmawiałem z Salgado o Gdańsku oraz o tym, jak robił kiedyś zdjęcia w Stoczni. Jego żona Leila opowiadała o ich farmie w Brazylii - o tym, jak dużo pracy i zdrowia kosztowało ich przywrócenie tego terenu do stanu pierwotnego.

Raghu Rai wpłynął na moją fotografię bardzo mocno, ale trudno mi wyrazić to słowami, bo zmieniło się coś w moim wnętrzu. Wiem już, że zdjęcia powinny pochodzić z serca, a nie z głowy. Należy wyłączyć myślenie, ponieważ ważny jest ten dreszczyk emocji podczas naciskania spustu migawki. Staram trzymać się tego, czego mnie nauczył.



3. Większość Twoich zdjęć pochodzi z odległych krajów. Jak planujesz swoje wyprawy i czy często podróżujesz?

Staram się wyjeżdżać trzy, czasem cztery razy w roku. Pomysły na kierunki wypraw wpadają mi do głowy spontanicznie, najczęściej podczas biegania, jazy na rowerze albo pracy w ogrodzie. Na większość podróży (szczególnie w trudniejsze rejony) wybieram się samotnie. Lubię spokój wokół siebie i nie wyobrażam sobie uczestnictwa w zorganizowanej wycieczce. W zwiedzaniu Europy natomiast przeważnie towarzyszy mi moja żona Ania. Zauważyłem, że im jestem starszy, tym szybciej odczuwam tęsknotę za domem. Jeżeli mam zamiar odbyć dłuższą wyprawę, to przeważnie skupiam się na górach, bo wiąże się to ze zdobywaniem wierzchołków. Tutaj szczególnie dbam o bezpieczeństwo, bo może się okazać, że na pomoc będzie trzeba wezwać helikopter – koszt takiej usługi nie jest mały, więc warto być ubezpieczonym. Na sprzęt fotograficzny też mam polisę, choć kwota wypłacana po kradzieży nie jest duża. Ale strzeżonego Pan Bóg strzeże! Nie ma co przesadnie się obawiać, bo nie mamy wpływu na wiele rzeczy – trzeba cieszyć się chwilą i iść naprzód.

Wożę ze sobą dwa aparaty i telefon, dwa obiektywy stałe i jeden lub dwa obiektywy uniwersalne (24-100 mm oraz 16-35 mm). A do tego po trzy baterie na każdy aparat. To ważne aby mieć pod ręką w zapasie cokolwiek, co pozwoli zrobić zdjęcie. Pamiętam, jak w 2015 roku wybrałem się w Himalaje po raz pierwszy. Miałem w planie przejść trasę do Everest Campu z 25 kg plecakiem. Pierwszego dnia spadł mi na ziemię mój jedyny obiektyw i mogłem zapomnieć o robieniu zdjęć.

Jednym z większych błędów, jaki zacząłem popełniać po pewnym czasie było to, że studiowałem zdjęcia innych fotografów. Przeglądałem tych zdjęć setki, nie tylko przed wyjazdem, ale nawet w jego trakcie. Zauważyłem w pewnym momencie, że zaczyna mi to przeszkadzać. Uświadomiłem sobie, że nie szukam swoich ujęć, tylko kadrów już przez innych fotografów wykonanych. Mało tego, wracałem do hotelu smutny i zawiedziony, że ich nie dostrzegam. Uważałem, że nie zrobiłem żadnego fajnego zdjęcia. Na szczęście już zmieniłem podejście i teraz publikowane fotografie pochodzą z mojego serca, są zapisem tego co widziałem swoimi oczami. Teraz zdjęcia innych fotografów oglądam dopiero po powrocie, a jeżeli widzę u siebie podobieństwo, to takie zdjęcie kasuję.



4. Czego doświadczyłeś podczas tych podróży?

Bhutan i Nepal to dość podobne kraje, jeżeli chodzi o robienie streeta. Te miejsca są bardzo bezpieczne, a ludzie zazwyczaj otwarci. Poruszanie się po tych krajach nie stanowi dużego problemu mimo, iż transport nie jest tak rozwinięty, jak w krajach Europy Zachodniej. Ale to tylko dodaje niezwykłości tym podróżom. Będąc tam czuję się jakbym dostawał dodatkowy zastrzyk energii. Tu wszystko dzieję się spokojnie - nikt nikogo nie pośpiesza. Mimo tego, że ludzie w tych krajach nie mają za wiele, potrafią bardzo dużo zrobić dla drugiej osoby bezinteresownie. Mało powiedziane - robią to z uśmiechem na twarzy! Nie szukam w takich miejscach wygód. Ważne jest, by mieć mały pokoik w sercu miasta lub wioski, ponieważ lubię od rana obserwować budzące się do życia miejsca.

Haiti to zupełnie inny świat. Tu możliwości na streeta są bardzo ograniczone, szczególnie w stolicy Port au Prince. Klika tygodni przed wyjazdem zapoznałem się z Samuelem, który został moim fixerem. Chciałem z jego pomocą odwiedzić miejsca, które mnie interesowały. Jeżdżąc po takich dzielnicach jak La Saline, City Soleil czy Fort Dimanche najpierw należy spotkać się z lokalnym gangiem i odbyć rozmowę z ich przywódcą. Od niego zależy, czy dostaniemy pozwolenie na zrobienie zdjęć. Nam jakimś cudem zawsze się to udawało, a gang nie ingerował w zrobione zdjęcia. Samo fotografowanie w tych rejonach nie było łatwe. Gdy widzisz w jakich warunkach żyją tam ludzie, to serce płacze. Po dwóch godzinach w slumsach byłem bardzo mocno zmęczony, przede wszystkim emocjonalnie. Pamiętam też, jak podczas jazdy samochodem zachciałem wysiąść w dzielnicy Bel Air. Wydawała mi się bardzo ciekawa wizualnie, jednak Samuel stanowczo mi to odradził tłumacząc, że rząd pozwolił gangom na porachunki pomiędzy sobą i będzie to bardzo niebezpieczne. Chwilę później miała miejsce strzelanina, w której zginęły dwie osoby. Takie sytuacje spotykały mnie niemal codziennie. Na ulicę nigdy więc nie wychodziłem samotnie. W oczach ludzi można było dostrzec, że nie chcą być fotografowani. Problem według Samuela wziął się z tego, że po trzęsieniu ziemi w 2010 roku wielu reporterów przyjeżdżało fotografować to miejsce. Często obiecywali, że ich praca pomoże temu krajowi, jednak mieszkańcy nigdy tego nie doświadczyli. Zaufanie zostało więc mocno nadszarpnięte. Poza miastami było jednak lepiej – nigdzie nie miałem problemów z robieniem zdjęć. Wziąłem nawet udział w walce kogutów oraz w ceremonii voo-doo.



5. Czego nauczyłeś się przez ten czas o sobie samym? Nie tylko o sobie jako człowieku, ale również jako fotografie. Co przyciąga Twoją uwagę oraz determinuje wybór stylistyki?

Moją fotograficzną przemianę najtrafniej można opisać stwierdzeniem: mniej znaczy więcej. Kiedyś próbowałem pokazać w kadrze jak najwięcej rzeczy, co ostatecznie osłabiało zdjęcie, ponieważ mieszanie elementów powodowało chaos. Fotografia nauczyła mnie cierpliwości. Już nie biegam z miejsca na miejsce w obawie, że może mi coś uciec. Tak samo miałem w życiu codziennym – jeszcze nie skończyłem jednej rzeczy, a już brałem się za następną. Teraz już wiem, że pewne rzeczy potrzebują czasu. Mam też o wiele większy dystans do otaczającego mnie świata. Czuję się trochę jak cień, który obserwuje stojąc zawsze kilka kroków w tyle. Gdy przychodzi odpowiedni moment, podejmuję kolejne wyzwanie. Kiedyś Michael Jordan powiedział mądre słowa, które towarzyszą mi podczas drogi przez życie: „I can accept failure, everyone fails at something. But I can't accept not trying”.

Jeżeli chodzi o mój styl, to robię sporo zdjęć w kolorze, a także w czerni i bieli. Przy tych decyzjach podpowiada mi intuicja i raczej z nią nie dyskutuję. Gdy postanawiam zdjąć ze zdjęć kolor, to w 99% przypadków on już nigdy nie zostaje przywrócony. W przestrzeni publicznej kieruję się tłem. To często jest dla mnie wyznacznik tego, czy warto się gdzieś zatrzymać na chwilę i sprawdzić, co wydarzy się na pierwszym planie. Pozwala to ograniczyć sytuacje, w których udaje się uchwycić ciekawą sytuację, a podczas analizowania fotografii na komputerze zauważamy, że w tle mamy wiele niepotrzebnych elementów, które to zdjęcie psują.

Kiedy wiem, że zdjęcie jest dobre? Dobra fotografia może powstać w każdym miejscu na świecie, blisko twojego domu lub tam, gdzie diabeł mówi dobranoc. Dobrze gdy zadaje pytanie, ale próżno w niej szukać odpowiedzi.

Dziękuję za rozmowę!
Tymon Markowski

Szymon Lewiński (1982) - zajmuje się głównie fotografią uliczną i dokumentalną. Mieszka w Gdańsku, gdzie ukończył studia na Uniwersytecie Gdańskim na kierunku ekonomicznym. Uwielbia dalekie podróże w nieznane, ale nie wyobraża sobie spędzania letnich wakacji poza Polską. Lubi eksperymentować w kuchni, jeździć na rowerze, pływać, biegać i spacerować po lesie z psem. Współpracuje z Creative Image Magazine.