1. Dlaczego nie lubisz określenia fotografia uliczna? I co sądzisz o treści, która generalnie wyłania się ze zdjęć ulicznych? Czy street kłamie?
Nie przepadam za określeniem fotografia uliczna, ponieważ najzwyczajniej nie jest ono trafne. Mocno sugeruje, że są to zdjęcia wykonywane na ulicy, a to przecież jest tylko część prawdy. Winogrand nie lubił określenia fotograf uliczny i żartował wręcz, że jeśli robi zdjęcia w zoo, to może powinni go nazywać fotografem zoologicznym. Wystarczy przejrzeć klasyków fotografii aby odkryć, że miejsce tak naprawdę nie gra roli, o ile jest to miejsce publiczne.
Stwierdzenie, że fotografia uliczna kłamie jest może zbyt mocne. Powiedziałbym raczej, że nie pokazuje ona całej prawdy. Zresztą tak samo jak fotografia w ogóle, jako medium. Zdjęcie traktuję jako reprezentację rzeczywistości czyli coś, co w sposób możliwie najbliższy będzie nawiązywało do faktycznej sytuacji, ale nigdy nie będzie to 1:1. Zdjęcie zawsze wyjmuje ten bardzo wąski plasterek czasu, dodatkowo zawężony do jednego punktu widzenia, ograniczony bokami kadru. Fotografia w ogóle zdecydowanie więcej nie pokazuje niż pokazuje. Bardzo często ciekawy kadr jest rezultatem wyrwania z kontekstu danej sytuacji. Wówczas jej znaczenie może diametralnie zmienić się względem pierwotnego. Moim zdaniem fotografia uliczna nie musi być dokumentem czy fotografią reporterską. Jej celem nie musi być ukazywanie prawdy o świecie, bo taka z resztą nie istnieje.
W kwestii treści to mam niestety wrażenie, że w przypadku fotografii ulicznej jej znaczenie gdzieś się zagubiło. Wiele zdjęć, które widuję w internecie skupia się na geometrii, abstrakcyjnej grze cieni, kompozycji - a więc czysto wizualnych aspektach obrazu. W tym wszystkim treść się gdzieś zatraca, jeżeli w ogóle jest obecna. Naturalnie nie mam nic przeciwko temu, aby aspekty formalne same w sobie były tematami zdjęć, jednak dla mnie jest to, dosłownie, przerost formy nad treścią. Niemniej jednak ważne jest, aby zdjęcie było też w jakiś sposób atrakcyjne wizualnie. Z drugiej strony czasami bywa odwrotnie - zdjęcie ma jakąś treść, ale jego strona wizualna jest w moim odbiorze nieciekawa. Dobre zdjęcie to takie, gdzie te oba elementy są zbalansowane, a ponad wszystko wywołuje ono emocje.
2. Po co nam zrzeszanie się w kolektywy? Jakiś czas temu to nie było powszechne zjawisko. Dziś mam wrażenie, że większość chce gdzieś przynależeć. Jesteś współzałożycielem streetowej grupy Flaneurs, a nazwa podkreślać ma wasze spontaniczne spacerowanie i kontemplowanie miasta. Czy często macie czas na wspólne wędrówki? I co wam daje forma kolektywu?
Powołanie do życia Flaneurs otworzyło każdemu z członków nowe możliwości. Chyba takim najcenniejszym doświadczeniem było stworzenie własnej wystawy. Tak właśnie zaczęliśmy i jest dla mnie jasne, że gdyby nie kolektyw, nie miałbym takiej wystawy. Głównie ze względu na koszty takiego przedsięwzięcia. Razem mamy również możliwość dotarcia do większej liczby odbiorców naszych fotografii, zarówno podczas trwania wystawy jak i w social mediach. Dodatkową wartością są wspólne spotkania na których omawiamy swoje indywidualne prace, wybieramy zdjęcia do publikacji na fanpage'u, a czasami też edytujemy projekt któregoś z nas. Zderzenia różnych punktów widzenia są w grupie cenne i możemy się od siebie nawzajem uczyć. Każdy kto tworzy wie, że trudno spojrzeć obiektywnie na swoją pracę, a członkowie kolektywu widzą zdjęcie takim jakie jest, bez całej otoczki emocjonalnej autora. Poza tym w grupie można coś razem stworzyć i właśnie tak się dzieje w naszym przypadku - wspólnie pracujemy nad tematem zieleni w przestrzeni miejskiej. Poza tym, od czasu do czasu, wyjeżdżamy do innego miasta w „plener”, aby zyskać trochę świeżego spojrzenia na swoje własne podwórko. Jeździmy też razem na festiwale fotograficzne. Jak widać korzyści jest sporo.
Być może niektórym się wydaje, że bycie w kolektywie to same przyjemności, ale w gruncie rzeczy to jest sporo pracy pod postacią wymiany długich maili, podejmowania różnych decyzji dotyczących przyszłych działań, podsyłania zdjęć do publikacji czy koordynowania czynności dotyczących wystaw lub wyjazdów. Kluczowa jest komunikacja. Jeżeli takimi sprawami zajmuje się tylko niewielka grupa osób z kolektywu, to kryzys prędzej czy później przyjdzie. Kiedy część osób jest aktywna, a reszta wręcz nieobecna, to zawsze budzi emocje. Z resztą to samo dotyczy w zasadzie każdej grupy. Moje doświadczenie wskazuje, że w takiej grupie potrzeba lidera lub kilka osób, które są dobrze zmotywowane i są w stanie swoją energią motywować innych. Chyba właśnie o to się rozchodzi - o różny poziom motywacji w kolektywie, choć pewnie czasami są to kwestie bardziej ideologiczne, tak jak w przypadku In-Public. Oczywiście wiele z tych aktywności można robić ze swoimi fotograficznymi (choć nie tylko) przyjaciółmi, bez konieczności formalizowania tych relacji pod postacią kolektywu. Wydaje mi się jednak, że motywacja do działa mogłaby być wtedy nieco mniejsza. Inicjatyw w formie kolektywów jest co raz więcej, ale wiele z nich nie jest w stanie przetrwać dłuższego odcinku czasu.
3. Flanersów interesuje społeczeństwo w socjologicznym wymiarze. Jakie wnioski wyłaniają się z Twojego obserwowania Polski?
Mnie osobiście pociągają małe subtelne relacje między ludźmi, więc na społeczeństwo patrzę raczej w skali mikro. Zdecydowanie większość zdjęć robię w Warszawie, więc moje spostrzeżenia głównie odnoszą się właśnie do tego miasta. Choć z pewnością niektóre z nich są bardziej uniwersalne. Niestety moje obserwacje nie napawają mnie optymizmem. Wyłania się z nich obraz dość głębokiej izolacji, jakiejś takiej zbiorowej depresji, pędu oraz zawieszenia gdzieś poza teraźniejszością. Na twarzach ludzi rzadko widuję uśmiech czy zadowolenie. W moim odczuciu znaczny udział w tym stanie rzeczy ma wysoko rozwinięty konsumpcjonizm oraz rozwój technologii. Oba te aspekty od razu rzucają mi się w oczy, gdy wychodzę na ulicę w centrum Warszawy. Z drugiej strony, ludzie mnie bawią i ciekawią. Bardzo lubię obserwować zachowania przechodniów w przestrzeni publicznej, bo są naprawdę różnorodne. Czasami śmieszne lub nieco dziwne. Ale również życzliwe. Jak dobrze pójdzie, to uda mi się to podsumować zdjęciem. Najcenniejsze są dla mnie momenty, kiedy ludzie zachowują się spontanicznie, jak gdyby byli sami, choć przechadzają się właśnie w centrum miasta. To właśnie tych prywatnych wyrazów twarzy poszukuję najbardziej. Z tego wyłania się inna obserwacja: pojęcie prywatności przechodzi ewolucję. To, co kiedyś było prywatne, teraz wręcz w kompulsywny sposób staje się publiczne. Obserwowanie kultury selfie jest dla mnie fascynujące. Być może ta zmiana w mentalności ma jakiś związek z dużym zagęszczeniem ludzi, którzy są zmuszeni do koegzystencji na relatywnie niewielkiej przestrzeni. Szukają nowych środków wyrazu, żeby podkreślić swoje istnienie. A ja to obserwuję z zaciekawieniem.
Robiąc zdjęcia na ulicy staram się pozostać niezauważony, łapię moment i odchodzę. Dlatego często są to pojedyncze kadry, rzadziej całe serie. Zazwyczaj fotografuję przy pomocy ekranu, a nie wizjera - to mniej zwraca uwagę. Czasami dla niepoznaki udaję, że robię zdjęcie czego innego. Sposób działania w moim przypadku zależy od dnia. Raz podchodzę bliżej, a kiedy indziej zwyczajnie braknie mi odwagi i wycofuje się. Wszystko sprowadza się do tego, by zarejestrować daną sytuację bez wpływania na nią poprzez moją obecność. Zdjęcia zrzucam co kilka wyjść. Ale jeżeli jestem przekonany, że zrobiłem coś dobrego, to wówczas trudno mi się powstrzymać i edytuję przy najbliższej okazji. Mimo, że mam świadomość, iż gdyby poleżały miesiąc, to mógłbym na nie spojrzeć chłodnym okiem.
4. Wziąłeś udział w projekcie „Portret osobisty”, występując tym razem po drugiej stronie aparatu. Plakaty z Twoją sylwetką zawisły na słupach w Warszawie. Doświadczyłeś bycia fotografowanym oraz sytuacji, gdy Twój wizerunek zostaje wystawiony na publiczną ekspozycję. Czy wpłynęło to jakoś na Twoje podejście do ludzi, których sam czynisz bohaterami swoich streetowych zdjęć?
Faktycznie był taki moment, że mój wizerunek został wykorzystany do celów promocyjnych wystawy „Portret osobisty”. Muszę przyznać, że było to dla mnie zaskoczeniem. Nie spodziewałem się tego, choć oczywiście wszelkie zgody zostały przeze mnie podpisane. Z jednej strony byłem podekscytowany tym faktem, z drugiej strony przeżywałem lekki dyskomfort, bo raczej dbam o swoją prywatność. Dlatego też był to pewnego rodzaju szok. Podczas samej sesji z Andrzejem Świetlikiem czułem się dość swobodnie i ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że aparat nie wywołuje u mnie jakiegoś usztywnienia. Najpierw była krótka sesja w studio, a następnie przenieśliśmy się w plener – na dworzec Powiśle. Podczas zdjęć musiałem wielokrotnie powtarzać zaproponowaną mi „pozę” w dwóch konfiguracjach, ponieważ na finalnej fotografii moja postać jest podwojona.
Co do wpływu tej sytuacji na moje podeście do fotografowanych przeze mnie osób, to nie uległo ono szczególnej zmianie. Po prostu utwierdziło mnie w przekonaniu, że bohaterów nie powinno przedstawiać się w sposób, który dla nas samych byłby przykry czy ubliżający. Myślę, że to jest najważniejsze kryterium. Naturalnie, w tej konkretnej sytuacji miałem zaufanie do fotografa, o co trudno w momencie, kiedy ktoś obcy robi nam zdjęcie na ulicy. Możemy jedynie zakładać dobre intencje. Dlatego też bardzo mnie denerwuje, gdy widzę kolejne zdjęcie bezdomnego i zastanawiam się, czy autor zdjęcia sam chciałby być sfotografowany w takim momencie swojego życia? Czy to zdjęcie wnosi coś do naszej wiedzy o świecie? Podejrzewam, że nierzadko w obu kwestiach odpowiedź brzmi: nie. Już sam akt fotografowania jest swojego rodzaju wtargnięciem w czyjąś sferę prywatną. W związku z tym dobrze mieć szacunek dla bohaterów swoich zdjęć i w razie wyraźnego żądania, usunąć takie ujęcie.
Wydaje mi się, że będąc początkującym w fotografii ulicznej, warto robić dużo klatek i eksperymentować na różnych polach. Trzeba sprawdzić, w czym czujesz się dobrze oraz co tak naprawdę Cię interesuje. Warto z pewnością poznać jakie są cliche, bo jest ich sporo - poczynając od osób w paski na przejściu dla pieszych, poprzez ludzi na tle reklam, a na chmurze dymu zamiast głowy kończąc. Nie ma co oczekiwać, że osoba na początku swojej drogi będzie się wystrzegać tych najbardziej powtarzanych motywów. Jednak jeżeli pozna je zawczasu, to będzie w stanie wykorzystać je na swoją korzyść np. poprzez dodanie jakiegoś nowego elementu, a może nawet krytyczne spojrzenie. Robienie takich zdjęć można potraktować jako trenowanie oka, a to zawsze jest cenne doświadczenie.
Zaskakuje mnie również przedstawianie pozowanych portretów wykonanych na ulicy jako fotografii ulicznej. W moim odczuciu nie powinno być to wrzucane do jednego worka ze streetem. Dla mnie to jest po prostu portret, ponieważ poza miejscem wykonania z fotografią uliczną nie ma nic wspólnego. Sytuacja jest inna, gdy zdjęcie jest niepozowane, robione z zaskoczenia. Do momentu, w którym bohater nie reaguje na naszą obecność to dla mnie nadal jest street, którego fundamentalnym warunkiem jest nieustawianie sytuacji - tego się trzymam w swoich pracach. Oczywiście jest wielu artystów, którzy czerpią z tradycji fotografii ulicznej, ale zdecydowanie nią nie są. Mam tu na myśli choćby Petera Funcha czy niektóre prace Jeffa Walla, które uwielbiam.
5. Czy zawsze nosisz przy sobie aparat? Wiem, że w pewnym momencie było trudno Ci się zmobilizować do tego, więc wyznaczałeś sobie cele, np.: publikować jedno zdjęcie dziennie. Często pracujesz pod takim rygorem? Jak oceniasz takie wyzwania jak choćby „365 challenge” – pomaga czy wręcz zabija kreatywność?
Z aparatem nie rozstaje się w zasadzie w ogóle. Choć to nie znaczy, że codziennie go używam. Ostatnio rzadko mi się zdarza wyjmować aparat z kieszeni. Ale faktycznie był taki moment, że postanowiłem każdego dnia robić co najmniej jedno zdjęcie i następnie wrzucałem je do sieci. Ogólnie to doświadczenie było cenne, chociaż nie dobrnąłem do pełnego roku. Wówczas odkryłem również, że dyscyplina w fotografii ulicznej jest bardzo ważna. Im więcej robisz zdjęć tym większa szansa, że zrobisz coś dobrego. Trudno spodziewać się świetnych rezultatów, jeżeli wychodzisz na miasto tylko w weekend. To zdecydowanie za mało, przynajmniej dla mnie. Wiem o tym doskonale, bo w 2018 roku sobie odpuściłem i rezultat jest taki, że... dobrych zdjęć mam jak na lekarstwo. Pamiętam, że zacząłem robić te codzienne fotografie w zimie, czyli w momencie dla fotografa ulicznego trudnym - światło jest krótko, pogoda zazwyczaj nie dopisuje, w ogóle zwyczajnie mniej się chce. W tamtym okresie to było cenne, bo nie dałem się zimowej chandrze i działałem. Najczęściej zdjęcia robiłem w drodze do pracy. Podjąłem się tego wyzwania dla siebie i myślę, że zdecydowanie było warto. Polecam każdemu, kto ma problem z zebraniem się do pracy.
Jeżeli nastawiasz się na robienie zdjęć, to zaczynasz inaczej postrzegać świat. Wyostrzasz zmysły, z czasem stajesz się wyczulony na różne sytuacje, dostrzegasz więcej. To jest najcenniejsza umiejętność, którą z resztą można wyćwiczyć. W jakimś sensie to jest jak mięsień - jak trenujesz, to jesteś w formie. Ale jak przestajesz to ćwiczyć, to umiejętność powoli zanika.
Oprócz samej praktyki, która wydaje się najważniejsza, nie zaszkodzi z pewnością przeglądanie zdjęć uznanych fotografów, nie tylko tych z Magnum Photos, In-Public, VII, czy rodzimego Un-Posed. Dzisiaj mamy to szczęście, że dostęp do najlepszych fotografii mamy w zasadzie za darmo, choć na mnie mocniejsze wrażenie zostawia fotografia na papierze - w formie książki czy wystawy. Jest to zdecydowanie bardziej intensywne doznanie. Trudno to wytłumaczyć, ale jest to inna jakość. Na pewno na moją twórczość, oprócz zdjęć innych autorów, wpływa masa innych rzeczy, takich jak film, książka, teatr czy malarstwo. Myślę, że również najzwyklejsze codzienne zdarzenia mogą być inspirujące. Chyba najlepiej pozostać otwartym na różne doświadczenia, których sumą jest człowiek.
Dziękuję za rozmowę!
Tymon Markowski
Michał Czarnecki (1986) - z wykształcenia psycholog, na codzień analityk, po godzinach fotograf uliczny i dokumentalny. Współzałożyciel Flaneurs Photo Collective, wielbiciel lasów i gór.