Maciej Biedrzycki



1. Zapowiadało się, że Twoje życie będzie obracało się wokół rysunku. Skończyłeś jednak z aparatem w dłoni. Kto lub co doprowadziło Cię do zmiany kierunku?

Rysowałem i malowałem od dziecka, czyli w zasadzie od zawsze. Teraz dopiero widzę, jak to kapitalnie mi pomagało - rozwijało patrzenie, uczyło dostrzegać światła i cienie, myśleć o kompozycji oraz planowaniu kadru. Kiedy jesteś przy sztaludze musisz kombinować jak zapełnić powierzchnię szarego kartonu 100x70 cm. Myślę, że te próby dały mi wrażliwość, umiejętność patrzenia, wnikliwego obserwowania, wyobraźnię, a także – co bardzo ważne, a wręcz najważniejsze – cierpliwość i pokorę. Wtedy nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo to wszystko przyda się w zupełnie innej dziedzinie.

Po maturze starałem się dostać na Akademię Sztuk Pięknych. Przygotowywałem teczkę i powtarzałem historię sztuki. Niestety za pierwszym razem się to nie udało. Wybrałem więc szkołę reklamy, bo tam był prowadzony kurs rysunku przygotowujący do egzaminów na ASP oraz zajęcia z fotografii. Równolegle studiowałem na wydziale Filozofii Chrześcijańskiej na UKSW. W tym czasie zacząłem interesować się fotografią, poznając tajniki warsztatu, historię, zbierając albumy, śledząc również codzienną prasę i serwisy informacyjne. Drogę z uczelni do domu prawie codziennie pokonywałem na piechotę z aparatem fotograficznym.

Szkołę reklamy kończyłem więc nie dyplomem z rysunku, a wyróżnionym dyplomem z fotoreportażu. Pracę dyplomową przygotowywałem pod opieką mojego nauczyciela fotografii, Waldemara Puchały, który miał ogromny wpływ na moją pasję i przyszłość zawodową. To właśnie on namawiał mnie, żeby pójść w tym kierunku i poszukiwać pracy w prasie. Uważam, że miałem szczęście trafić na fantastycznego pedagoga! Otworzył mi oczy, pozwolił rozpoznać powołanie, obdarował pasją, nauczył podstaw. Dziś z sentymentem wspominam liczne godziny, które mi poświęcił. Spędziliśmy dużo czasu na ciekawych, rozwijających rozmowach, dyskusjach, ba... nawet na rozkręcaniu i skręcaniu aparatów. I tak za sprawą mistrza fotografia mnie pochłonęła.

Szukając pracy rozsyłałem portfolio po agencjach i redakcjach, aż wreszcie po jakimś roku potencjał w moich zdjęciach dostrzegł Jarosław Stachowicz. Dał mi szansę startu w agencji Forum i u niego zdobywałem cenne pierwsze szlify. Miałem duże szczęście, że otworzył mi drzwi do zawodu i dał naprawdę dobrą szkołę. Dzięki temu zawodowo fotografuję już od 2006 roku. Ani to krótko, ani długo, ale od tego czasu miałem możliwość sprawdzenia się na wielu polach związanych z fotografią. Szczególnie zafascynowało mnie to, co potocznie nazywamy fotografią uliczną.




2. Gdzie dla Ciebie leży granica pomiędzy reportażem a street photo?

Ustalenie czym jest street oraz gdzie są jego granice w obrębie fotografii dokumentalnej to zazwyczaj kłopotliwa sprawa, którą można opisać w poważnej pracy naukowej. Myślę, że najogólniej rzecz ujmując, kiedy popatrzymy na fotografię dokumentalną jako punkt odniesienia czy pewną całość, to w jej obrębie możemy narysować trzy zazębiające się wzajemnie koła: fotografia prasowa, fotografia reportażowa, fotografia uliczna. Przyjmijmy to jako pewne uogólnienie dla czytelności dalszych rozważań. Istnieją też oczywiście peryferia fotografii dokumentalnej, takie jak obsługi fotograficzne, fotografia ślubna, itp., ale tego wątku nie będę teraz rozwijał. Tak więc wszystkie te trzy dziedziny moim zdaniem łączą się ze sobą nierozerwalnie, przede wszystkim w fundamentalnych aspektach - etyce zawodowej, dążeniu do obiektywności, metodach fotograficznych. Każdy dokumentalista ma obowiązek przestrzegania kodeksu etycznego. Oznacza to, że swoją pracą ma pokazać jak najbardziej obiektywny i rzetelny obraz rzeczywistości, którą fotografuje. Co z tego wynika? Przede wszystkim nieingerowanie w stan faktyczny, nieustawianie fotografii, jak również nieinwazyjna postprodukcja. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że fotografia sama w sobie jest sztuką o subiektywnym zabarwieniu, jednak w mojej ocenie ma dążyć do jak najbardziej obiektywnego przekazu. Należy dać odbiorcy pole do zastanowienia i wyrobienia własnej opinii na dany temat. W tym tkwi moc fotografii.

Jak bardzo street różni się od reportażu oraz fotografii prasowej? Raczej niewiele. Wynika to chyba z chęci nadania na siłę jakiegoś wyjątkowego nazewnictwa. W pewnym sensie drwił z tego jeden z najważniejszych przedstawicieli nurtu - Garry Winogrand. Reportaż i fotografia prasowa odnosi się głównie (choć oczywiście nie zawsze) do ważnych wydarzeń w otaczającym nas świecie. Fotografia prasowa będzie tu raczej analizą, dającą dobrą prasową ilustrację wydarzenia. Reportaż to już głębsza próba syntezy i dokładniejszy opis konkretnego zagadnienia, opowiedziany w spójny sposób. Tymczasem fotografia uliczna jest poszukiwaniem uniwersalnego obrazu, ponadczasowej metafory naszej rzeczywistości, kondycji człowieka i społeczeństwa. To chyba główna różnica formalna.

Oczywiście możemy w obrębie tych dziedzin bardzo elastycznie się poruszać, przestawiając wektor bliżej konkretnych rodzajów fotografii dokumentalnej. I tak na przykład mamy możliwość stworzyć fotoreportaż streetowy, albo streetową fotografię prasową - czemu nie? Kolejną różnicą jest to, że fotografią prasową (reportażem sensu stricto) zajmują się głównie zawodowi fotoreporterzy, związani z tytułami prasowymi lub agencjami. Street, szczególnie w dzisiejszych czasach, pozostaje domeną fotografów niezwiązanych z fotografią zawodowo. Nie uważam tego oczywiście za zarzut wobec nich, a wręcz przeciwnie - to ogromna wartość i piękno fotografii dokumentalnej, że może ją uprawiać każdy i bez większych przeszkód. Pamiętać należy tylko, że w parze z tym idzie ogromny obowiązek i odpowiedzialność etyczna.




3. Pracowałeś wykonując zdjęcia dla Kancelarii Prezydenta RP. Czy na wydarzeniach, których byłeś świadkiem, był czas i miejsce na streetowe podejście do tematu?

W kancelarii pod swoje skrzydła przyjął mnie Andrzej Hrechorowicz, który prowadził w tym czasie zespół. Pracowałem w KPRP jako fotograf, ale też jako fotoedytor - wyszukując, wybierając i edytując mnóstwo zdjęć moich kolegów. Fotografowanie dla Głowy Państwa wiąże się z wyjątkową odpowiedzialnością. I ty to od razu wiesz, od razu to czujesz. Efekt twojej pracy jest publikowany na oficjalnej stronie oraz w social mediach. Ma wpływ na budowanie wizerunku i powagi najważniejszego urzędu w państwie, a co za tym idzie, tworzy także wizerunek nas Polaków. Bo niezależnie od wszelkich naszych politycznych sympatii i antypatii, Prezydent RP reprezentuje na świecie nas wszystkich.

Samo fotografowanie niewiele się różni od pracy fotoreportera agencyjnego. Niewątpliwie umiejętności o których wspominałem wcześniej to absolutna podstawa - cierpliwość, refleks, przewidywanie, wyprzedzanie wydarzeń, umiejętność uchwycenia istotnej chwili, czy gestu. No i do tego dochodzi radzenie sobie z własnym stresem. Myślę, że bardzo pomogło mi wcześniejsze doświadczenie i styl pracy, który wypracowałem sobie przy streecie. Nigdy nie ingerowałem w sytuacje, które fotografowałem. Chcąc zachować wiarygodny obraz, zawsze starałem się być jak najmniej widoczny i nie rozpraszać swoją obecnością fotografowanych - co nie jest łatwe będąc obwieszonym wielkimi aparatami. Jestem przekonany że kilka sytuacji, które udało mi się uchwycić podczas pracy w KPRP, w innych okolicznościach byłyby dobrymi zdjęciami streetowymi. Jestem bardzo zadowolony, że udało mi się zachować w swojej pracy pewne autorskie spojrzenie i ducha streetowca.




4. Aktualnie jesteś fotoedytorem w Polskiej Agencji Prasowej. Czym kierujesz się wybierając odpowiednie zdjęcie do tematu? Czy w polskiej prasie mamy obecnie miejsce na dłuższe wypowiedzi?

Mam ten przywilej, że pracując jako edytor jestem również fotografem, a to niebywale ułatwia mi edytowanie zdjęć agencyjnych. Znam miejsca, w których dzieją się najważniejsze wydarzenia. Znam też fotografujących kolegów i są mi znajome sytuacje, które oni fotografują. Dzięki temu wiem mniej więcej czego mogę się spodziewać po dostarczonych zdjęciach. Jednocześnie wybierając i edytując fotografie zawsze zastanawiam się, jak ja bym ten temat sfotografował. Ta robota to też ciągłe ćwiczenie oka.

Dobór zdjęć agencyjnych jest dość specyficznym procesem. Potrzeba nam zdjęć opisujących konkretne wydarzenie w jak najbardziej czytelny sposób. Z takiego obrazka musi precyzyjnie wynikać: kto, gdzie, kiedy, z kim i w jakich okolicznościach (np. przeciął wstęgę). Fajnie jest oczywiście ilustrować tematy mniej oczywistymi ujęciami - takich również szukam i zawsze staram się, żeby nie przepadły w natłoku innych zdjęć. Kolejna poszukiwana rzecz to wszystkie tak zwane „boki”, czyli cała gama pobocznych zdarzeń dziejących się w tle głównego wydarzenia. Te zdjęcia są zazwyczaj najciekawsze fotograficznie i są świetnym uzupełnieniem, a czasami wręcz tematem samym w sobie. Agencja potrzebuje również wszelkiego typu zdjęć ilustracyjnych. Te fotografie muszą być bardzo ogólne, by można było je później wykorzystać jako uniwersalne obrazki. Mam też do czynienia z portretami, detalami, architekturą czy zdjęciami symbolicznymi - jak widać, jest to bardzo szerokie pole do popisu. Fotoedytor musi myśleć nie tylko o tym, co jest potrzebne tu i teraz, ale również jakie zdjęcia będą potrzebne agencji i jej klientom w przyszłości.

Moim zdaniem w przeważającej części tytułów prasowych brakuje zainteresowania publikacją fotoreportaży. Odpowiadając na potrzeby rynku agencje pracują dzisiaj głównie na pojedynczych zdjęciach ilustrujących wydarzenia. Żal, że taka ważna forma o długiej tradycji i niemałych osiągnięciach, pozostaje – jak się wydaje – na uboczu zainteresowań. Nie promuje się wypracowanych spójnych opowieści, indywidualnej narracji, stylu i wrażliwości jednego autora. Może wynika to z szalonego tempa życia? Pogoni za nową, albo po prostu tylko szokującą informacją? Może to kwestia innego medium - nie przeglądasz już spokojnie papierowych stron, tylko szybko klikasz kolejne slajdy. W portalach informacyjnych proponuje się jakiś tematyczny collage. W galerii znajdują się przemieszane obrazy z jednego wydarzenia, siłą rzeczy układane jakby bez selekcji i bez utrzymania chronologii opowieści. W ten sposób powstają galerie na dziesięć, dwadzieścia, czy trzydzieści sajdów, złożone z bardzo odmiennych zdjęć kilku różnych autorów. Często fotografie profesjonalistów są jeszcze uzupełnione ujęciami z komórek nadesłanymi przez amatorów. Nie ma co doszukiwać się tu narracji. To tak, jakby jeden felieton pisało czterech redaktorów i dwóch przypadkowo napotkanych przechodniów. Pocieszający w tym wszystkim jest fakt, że nadal są fotografowie, którzy pracują nad długimi opowieściami z pasji do fotografii reportażowej i cały czas szukają możliwości na publikację swoich zdjęć, niekoniecznie w prasie.




5. Jak oceniasz działanie paparazzi w naszym kraju? Czy wpływa to jakoś na możliwość pracy fotografów ulicznych? Polacy stają się chyba nieufni, gdy pojawia się na horyzoncie człowiek z aparatem...

Twoje pytanie trochę zaskakuje, bo w Polsce fotografia paparazzi to raczej niezbyt głośny gatunek. Spora część zdarzeń, które paparazzi fotografują to jednak ustawki, maskarady kreowane w porozumieniu z celebrytami i markami, które ich sponsorują. I tam zawsze chyba chodzi o „grubego zwierza”. W jaki sposób to miałoby dotykać przysłowiowego Kowalskiego? Nie wiem. Jedyna sytuacja, którą wszyscy mamy w pamięci, a która fatalnie wpłynęła na opinię ludzi o fotografach, to śmierć księżnej Diany. Myślę, że dużo większy wpływ na negatywne odbieranie fotografów (uprawiających dowolny gatunek) ma to, co dzieje się w mediach społecznościowych. Zauważ, że tam nie ma nieprzekraczalnych granic ani tabu. Wszystko i wszystkich można ośmieszyć, każdego przeczołgać, nikt tam nie jest bezpieczny. Ludzie jakby nie mieli żadnych hamulców, zrozumienia, empatii. A tymczasem myślę, że nikt z nas nie chce być ośmieszany, a już na pewno nie chce, aby jakieś fatalne obrazki stały się w internecie wieczne i nieusuwalne. Memy powstają często z wykorzystaniem naszych zdjęć. Takie używanie (w sposób atakujący czy prześmiewczy) obrazu stworzonego przez fotografa, niezgodnie z jego intencją, zaburza przekaz i jest bolesne także dla samego autora.

Nie uważam, że street to zabawa, śmieszna fotografia, błazenada, kpina z kogokolwiek i czegokolwiek. To ciężka praca z ludźmi, a przede wszystkim z samym sobą. Wymaga pokonywania wielu barier dla budowania zaufania i wzajemnego szacunku w relacji fotografowany – fotograf. Robiąc zdjęcia mam cały czas pełną świadomość, że muszę pracować z podniesioną przyłbicą, bo po prostu robię poważny dokument. Dlatego uważam że fotograf, który wychodzi do ludzi z aparatem, nie może sobie pozwolić na fotografowanie z biodra albo zza węgła (co niestety widać po wielu zdjęciach). Nie usprawiedliwiają tego strach czy nieśmiałość. I o ile bycie niewidocznym podczas pracy jest czymś normalnym, o tyle wydaje mi się, że nasza odpowiedzialność i etyka zawodowa polega na tym, że fotografowanym dajemy szansę na obronę, chociażby poprzez skierowanie w naszą stronę pytania. Zła postawa i brak odwagi fotografa są bardziej niebezpieczne dla fotografii niż paparazzi. A drogi tych dwóch grup zawodowych w żaden sposób się przecież nie krzyżują. Tam jest polowanie na celebrytę, długa lufa i serie z daleka. Tutaj poruszam się w tłumie, jestem wśród ludzi, mogę im spojrzeć w oczy z bliska. Ja nie poluję, tylko dokumentuję. Szukam nastroju chwili, klimatu, uczuć ludzi idących razem ze mną w tłumie. O, właśnie - street! Chcę uchwycić ulicę! Próbuję wszystko zamknąć w jednej, wymarzonej klatce. I ona – ulica – to chyba wie, bo po naciśnięciu spotykam się często z życzliwymi reakcjami i uśmiechem.

Dziękuję za rozmowę!

Tymon Markowski

Maciej Biedrzycki (1985) – urodzony w Warszawie. Współpracował min z agencjami FORUM, Eastnews, Fotonova oraz Gazetą Polską. Pracował jako fotograf i fotoedytor w Kancelarii Prezydenta RP. Obecnie fotoedytor codziennego serwisu fotograficznego Polskiej Agencji Prasowej.