1. Na co dzień mieszkasz w Nowym Jorku. Z doświadczenia wiem, że fotografuje się tam zupełnie inaczej, niż gdziekolwiek indziej. Gdybyś miał udzielić porady przyjezdnemu fotografowi, jak opisałbyś mu to miasto i jakie dał wskazówki? Z czym osobiście zmagasz się najbardziej, gdy wychodzisz z aparatem na ulicę?
Wydaje mi się, że fotografuje się tutaj nieco łatwiej, niż gdziekolwiek indziej na świecie. Szczególnie na Manhattanie. Na ulicach panuje chaos, są tutaj tysiące ludzi, przede wszystkim turystów. Nikt nie zwraca na nikogo uwagi, szczególnie na kolejną osobę z aparatem. Ludzie są zabiegani. Żyją w swoim świecie, pogrążeni we własnych myślach, przez co można robić zdjęcia w nieco bardziej otwarty sposób. Wszystkim przyjezdnym fotografom polecam odkrywanie innych dzielnic np. Brooklyn czy Queens. Nie są jeszcze tak bardzo oklepane jak Manhattan, a mają własny charakter.
Chyba nie mam jednej konkretnej rzeczy, z którą się zmagam podczas fotografowania. Może pragnąłbym być jeszcze bardziej konsekwentny w tym, co fotografuję i w jaki sposób to robię. Zawsze imponowali mi tacy fotografowie jak Martin Parr, John Vink czy Bruce Gilden, którzy trzymali się swojego stylu i formy. Chciałbym, żeby z moją fotografią było podobnie – żeby była rozpoznawalna przy pierwszym spojrzeniu na zdjęcie.
2. Swoją przygodę z fotografią w Nowym Jorku zacząłeś w niezbyt oczywisty sposób - goniłeś za gwiazdami niczym paparazzi. Opowiedz o tym trochę. Jak ta praca wpłynęła na Ciebie w kontekście fotografowania ludzi na ulicy?
W 2008 roku zacząłem pracować jako paprazzo, zjeździłem pół świata goniąc za tzw. celebrytami. Większość czasu spędzałem na ulicy, jeżdżąc rowerem po niewielkiej części Nowego Jorku, w której większość znanych osób żyje. Mimowolnie zacząłem tą ulicą żyć - samo przebywanie na niej wśród ludzi, obserwowanie ich zachowań, zaczęło sprawiać mi dużo przyjemności.
Po kilku latach odkryłem fotografię uliczną. Zacząłem nosić przy sobie mały aparat i dokumentować to, co widzę w czasie pracy. Z biegiem czasu przerodziło się to w (zdrową) obsesję. Dobrze poznałem miasto - można powiedzieć, że stalem się „ulicznie cwany”. Sporo osób nie jest przyjaźnie nastawionych do paparazzich, więc chyba mnie to wręcz zahartowało. Wyrobiłem sobie grubszą skórę na potencjalne spięcia przy fotografowaniu zwykłych ludzi. Na pewno dzięki temu mogłem być bardziej wścibskim i bezczelnym.
3. Fotografujesz z użyciem lampy błyskowej, a ta technika nie sprzyja w byciu dyskretnym fotografem ulicznym. Jak ludzie reagują na błysk Twojego flesza? I co się dzieje potem – unikasz jakiejkolwiek rozmowy, czy może lubisz wchodzić w interakcje?
Wszystko zależy od sytuacji. Zdarza się, że ludzie są zdziwieni, zakłopotani, może nawet zdezorientowani. Czasami ktoś mnie przeklnie, rzuci krzywe spojrzenie lub zapyta co robię. Z natury jestem dość małomówny i staram się unikać rozmów. Ale to nie jest reguła, ponieważ każda sytuacja jest inna.
W USA, w miejscach publicznych, zdjęcia można robić każdemu, bez żadnych ograniczeń prawnych. Nawet jeśli ktoś naprawdę chciałby utrudniać nam pracę, to prawo jest po naszej stronie. Wydaje mi się, że najważniejszy jest tutaj zdrowy rozsądek i ocena potencjalnych konsekwencji w danym momencie. Z własnego doświadczenia wiem, że poza Nowym Jorkiem wszystko toczy się nieco wolniej, a ludzie zwracają na Ciebie więcej uwagi. Sam jestem wtedy nieco bardziej zachowawczy przy robieniu zdjęć.
4. Nazwisko Różewicz jest bardzo znane w Polsce. Stanislaw to twój dziadek. Czy czułeś z tego powodu kiedykolwiek jakąś presję? Rodzina stanowiła dla Ciebie jakiś punkt odniesienia? Studiowanie prawa wybrałeś chyba na przekór...
Tak, klątwa nazwiska! (haha). Nie, nigdy nie czulem żadnej presji. Doceniam dorobek artystyczny mojej rodziny ale nie miało i nie będzie mieć to żadnego wpływu na to, co robię. Co do prawa jak zaczynałem studia, byłem na tak zwanym zakręcie życiowym. Niespecjalnie wiedziałem, co ze sobą zrobić i zakończyłem przygodę z prawem tak samo szybko, jak ją zacząłem.
Bardzo cenię sobie wolność - nie lubię być niczym i przez nikogo ograniczany. Chyba ciężko byłoby mi podjąć pracę w normalnym zawodzie, nawet jeżeli miałoby się to przełożyć na stabilne zarobki oraz normowany czas pracy. Nie chcę wypowiadać tutaj banałów, że za wszelką cenę trzeba podążać za marzeniami. Myślę jednak, że warto czasami podejmować ryzyko i wybrać drogę, która będzie trudniejsza, ale da więcej satysfakcji i spełnienie. Nie tylko artystyczne poprzez fotografię, ale także w każdej innej dziedzinie życia.
5. Czy czujesz, że fotografia jest tą dziedziną w której chciałbyś już został na stałe? Jak wyobrażasz sobie swój dalszy rozwój i które kierunki interesują Cię najbardziej? Może już czas zrobić jakiś „projekt”? To bardzo modne ostatnimi czasy słowo.
W tym momencie nie wyobrażam sobie robienia czegoś innego, może kiedyś się to zmieni. Mam jednak nadzieję, że nadal będę miał możliwość robienia fotografii ulicznej. Od niedawna zainteresowałem się też fotografią dokumentalną. Realizuję od kilku lat dwa długofalowe projekty: żydowskie święto Purim w Borough Park na Brooklynie oraz szeroko pojętą tematykę plaży. Sporo myślałem na temat projektów i doszedłem do wniosku, że ich realizacja jest ważna. W czasach Instagrama sporo ludzi goni za tym pojedynczym zdjęciem, które dostanie dużo lajków i komentarzy. Natomiast prawdziwą możliwość wyrazu dają dopiero dłuższe wypowiedzi zdjęciowe.
Dziękuję za rozmowę!
Tymon Markowski
Stanisław Różewicz (1987) - Urodziłem się w Poznaniu. Od 2008 roku pracuje jako paparazzo w Nowym Jorku. Fotografią uliczną zajmuje się od 2015 roku.