Wizerunek i RODO w fotografii ulicznej

Prawo a fotografia uliczna

Zacznijmy od oczywistego stwierdzenia: fotografia uliczna nie musi być wykonywana na ulicy. Możemy fotografować wszędzie, ponieważ chodzi o sposób i podejście, a nie miejsce wykonywania zdjęć. Należy w pierwszej kolejności upewnić się, że nie naruszamy zakazu fotografowania w przestrzeni prywatnej. Ale to chyba oczywiste.

Gdy już wybraliśmy pracę w przestrzeni publicznej, przytoczmy kolejne elementarne stwierdzenie, z marszu oddalające wszelkie roszczenia oburzonych przechodniów. Nie ma w Polsce zakazu wykonywania zdjęć. Obowiązki prawne pojawiają się dopiero w momencie ich publikowania.

Oczywiście z powodów etycznych należy brać takie głosy sprzeciwu pod uwagę. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że żadne zdjęcie uliczne nie jest tak ważne, żeby narazić nas na konflikt prawny z oburzonym przechodniem. Należy pamiętać, że wszyscy wspólnie pracujemy na wizerunek fotografa ulicznego i powinniśmy z szacunkiem podchodzić do fotografowanych przez nas ludzi. A to oznacza pamiętanie przede wszystkim o zasadzie nieszkodzenia. Dużo sytuacji spornych można rozwiązać zwykłą rozmową prowadzoną z uśmiechem i bez konfliktowego nastawienia. Wyjaśniamy wtedy w jakim celu zostało zrobione zdjęcie, możemy opowiedzieć coś o sobie, a nawet zachęcić drugą osobę do zapoznania się z naszą twórczością. Jeżeli czujecie, że nie przekracza to waszej granicy, możecie nawet na oczach tej osoby skasować zdjęcie. Czasami po prostu warto odpuścić.

Skoro mamy już zdjęcie i podejmujemy decyzję o jego rozpowszechnieniu, to musimy mieć świadomość, że publikacja wizerunku podlega pod prawo autorskie, natomiast przetwarzanie danych osobowych to działka RODO.



Nowy Jork, USA, 2019. Czy usunięcie którejkolwiek osoby ze zdjęcia wpłynie na ogólny przekaz fotografii?


Wizerunek w fotografii ulicznej

Jako fotograf uliczny zwyczajowo nie zawierasz ze sfotografowanymi osobami żadnej umowy – czy to ustnej, czy pisemnej. Ulotność uchwyconego momentu (interakcji z nieznajomym) często to uniemożliwia. Oczywiście taki dokument załatwiłby wszystkie kwestie formalne od ręki i zadowolił ustawodawcę – wystarczyłoby, by każdy fotograf uliczny przygotował u prawnika swój szablon i podsuwał do podpisu po zdjęciu. Efekt byłby taki, że wracalibyśmy z miasta z toną dokumentów, które i tak traciłyby sens w momencie, gdy usiedlibyśmy do edycji zdjęć i usunęli wszystkie nieudane kadry. Mało tego, nawet taki dokument nie gwarantowałby nam niczego, ponieważ zgoda może zostać w każdej chwili wycofana. Dopełnianie formalności doprowadziłoby do paraliżu streetu w Polsce.

Kiedy nie ma problemu? W przypadku fotografii, w których nacisk nakierowany jest na elementy otoczenia (np.: plakaty), architekturę czy przyrodę (np.: zwierzęta). Innym rozwiązaniem (zgodnym z przepisami) jest zapłata na rzecz sfotografowanej osoby, ale to automatycznie prowadzi do kolejnych komplikacji - nie tylko na gruncie podatkowym ale i moralnym. Pójście więc w tę stronę nie ma kompletnie sensu. Sytuacją, w której będziemy absolutnie bezpieczni, jest też fotografowanie „do szuflady” - mija się to jednak z celem tworzenia dla zaprezentowania swojej wizji artystycznej.

Skupmy się zatem na tych problematycznych zdjęciach, które nakierowane są na uwiecznianie przechodniów. Fotografowie uliczni stoją w kontrze do przepisów, wymagających od nich uzyskiwania zgody na publikowanie wizerunku (art. 81, ustawa z 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych). Pamiętajmy, że brak sprzeciwu nie jest formą wyrażenia zgody. Co możemy robić aby praktykować street, jednocześnie unikając zbędnej biurokracji?

Najczęściej możemy skorzystać z ustępu drugiego tegoż artykułu, który stwierdza, że zgody nie trzeba pozyskiwać od „osoby stanowiącej jedynie szczegół całości takiej jak zgromadzenie, krajobraz, publiczna impreza”. Tak dosłownie brzmi pełny zapis w ustawie. I brzmi on optymistycznie bowiem wydaje się, że kwalifikuje się do niego większość zdjęć ulicznych jakie robimy.

Kadry budowane w oparciu o dużą liczbę osób na zdjęciu wydają się bezpieczne. Często przywoływany jest w tym miejscu test polegający na tym, by zasłonić postać ze zdjęcia ręką i ponownie zweryfikować, czy obraz nadal spełnia nasze wymagania co do formy lub tematu. Chodzi o stwierdzenie, czy dana postać jest znaczącym elementem zdjęcia, czy może tylko jednym z wielu. Ciężko to jednak uznać za test obiektywny, bo jako fotografowie możemy argumentować za swoim dziełem w dowolnym kierunku, podpierając się taką a nie inną wizją artystyczną, a z nią ciężko się kłócić.

Zdjęcia z imprez masowych również wydają się bezpieczne. Jeżeli jednak ktoś chciałby się pokusić o argumentację, że podczas imprezy masowej każdy uczestnik zgadza się na publikację swojego wizerunku poprzez świadome uczestnictwo w wydarzeniu, a obowiązek informowania spoczywa na organizatorze, to odradzam. Należałoby być wtedy oficjalnie akredytowanym fotografem. Na takie imprezy najczęściej fotograf uliczny wybiera się jako zwykły uczestnik, więc nieetyczne jest przerzucanie odpowiedzialności za nasze zdjęcia na organizatora. A zatem nie możemy oprzeć naszej argumentacji jedynie na samym fakcie, że jest to impreza publiczna. Często w takich przypadkach pojawia się jeszcze jeden sposób argumentowania - pojęcie tłumu. W ustawie próżno o tym jednak czegoś szukać. I od jakiej liczby uczestników mamy do czynienia z tłumem? Musimy wrócić więc do pojęcia „szczegół całości” i sami rozstrzygnąć, ile osób ze zdjęcia to „całość”, a które z nich to „szczegół”. W każdym przypadku wynik może być inny.

Może się tak stać, że przechodzień odnajduje się na naszym zdjęciu i uznaje, że naruszone zostały jego prawa. W pierwszej kolejności mamy możliwość ugodowego załatwienia sprawy - poprzez zaniechanie rozpowszechniania, czyli usunięcie zdjęcia z miejsca publikacji. Wyobraźcie jednak sobie, że odmawiacie usunięcia zdjęcia, a sprawa eskaluje dalej, aż do pozwu sądowego. Napisałem „wyobraźcie” celowo, ponieważ nigdy nie słyszałem o takiej sytuacji. Z czego to może wynikać? Myślę, że przede wszystkim z tego, iż fotografia uliczna nadal nie jest mainstreamowa. Środowisko fotografów ulicznych nie jest duże i tylko garstka (w porównaniu do innych dziedzin) wybiła się na ogólnopolski lub światowy poziom rozpoznawalności. Twórczość fotografów ulicznych nadal nie dociera do masowego społeczeństwa. Minimalizuje to znacząco ryzyko pojawienia się ewentualnych roszczeń. Zdjęcia streetowców pojawiają się przede wszystkim w social mediach, portfolio i na wystawach. Są to przedsięwzięcia przeważnie niedochodowe, najwyżej nisko płatne, co raczej nie naraża fotografów ulicznych na pozwy sądowe w związku z zarabianiem pieniędzy na bezprawnym wykorzystaniu wizerunku innych ludzi. Jeżeli ktoś na swoich zdjęciach nie uwłacza godności przedstawianej osoby lub nie pokazuje jej w niekorzystnym świetle, nie narazi się również na tego typu oskarżenia.

Słusznym argumentem, niemającym jednak żadnego mocowania w przepisach prawa, jest powołanie się na działalność artystyczną. W dłuższej perspektywie fotografia uliczna staje się bowiem zapisem dnia codziennego okresu w którym żyjemy i tworzymy. Te zdjęcia będą przez społeczeństwo z czasem zupełnie inaczej odbierane, niż są obecnie. Sens posłużenia się takim argumentem istnieje jednak jedynie w celu załagodzenia sporu.

I jeszcze jedna myśl na koniec. Czy możemy o zgodę zapytać przed zrobieniem zdjęcia? Owszem. Jednak wykonamy wtedy pozowane zdjęcie przechodnia, ponieważ weszliśmy już z nim w interakcję. Nie zaliczałbym tego zatem do fotografii ulicznej, która w swoim podstawowym założeniu jest niepozowana. Jeżeli chcesz od ręki rozwiązać kwestie prawne z obiektem swojego zdjęcia, to pamiętaj: najpierw fotografuj, potem rozmawiaj.



Kraków, Polska, 2016. Wizerunek śpiącej osoby jest zasłonięty, lecz ze zdjęcia możemy odczytać imię oraz nazwisko. Czy jednak na ich podstawie jesteśmy w stanie odszukać i wskazać konkretną osobę?


RODO w fotografii ulicznej

Zajmijmy się teraz drugą częścią zagadnienia, czyli RODO. I aby nie wprowadzać niepotrzebnego zamętu ustalmy: RODO nie dotyczy fotografii ulicznej. A teraz zobaczmy dlaczego...

RODO skupia się wokół stwierdzenia „przetwarzanie danych osobowych”. Rozłóżmy je sobie zatem na czynniki pierwsze.

Co oznacza przetwarzanie? Dla fotografa ulicznego będzie utrwalenie (wykonanie zdjęcia), organizowanie (wgranie do archiwum), porządkowanie (opisanie zdjęcia), przechowywanie (trzymanie zdjęcia w archiwum), przeglądanie (zdjęć z archiwum), modyfikowanie (postprodukcja), wykorzystywanie (publikacja), usuwanie (z dysku). Generalnie wszystko to, co robimy z plikiem zawierającym czyjś wizerunek.

Co natomiast oznaczają dane osobowe w kontekście fotografii ulicznej? Mówimy tutaj o wizerunku (twarz) oraz cechach charakterystycznych (sylwetka, znamiona, itp.) fotografowanej osoby. Chodzi o każdą właściwość sfotografowanej osoby, która czyni ją łatwiej rozpoznawalną na tle innych przechodniów. Jeżeli zastanawiasz się nad tym, czy dana cecha jest charakterystyczna, zrób prosty eksperyment: jeżeli kojarzysz, o jakim przechodniu mówi inny fotograf uliczny, to znaczy że oboje jesteście świadomi jego charakterystycznej cechy. Informacjami na temat danej osoby są także wszystkie wnioski, jakie wyciągniemy ze zrobionego zdjęcia.

I tutaj wkrada się poważna zagwozdka. Czy wizerunek to dane osobowe? Nie ma aktualnie jednoznacznego stanowiska, a on sam nie jest wprost wskazany w rozporządzeniu (art. 4 ust. 1 rozporządzenia UE z dnia 27 kwietnia 2016 roku). Po części powinien być, ponieważ na podstawie twarzy jesteśmy w stanie zidentyfikować np.: znanego aktora, a sąsiedzi są w stanie zidentyfikować mieszkańca bloku. Wszystko sprowadza się jednak do tego, jak bardzo znana jest uwieczniona osoba. O ile aktora znać może większość społeczeństwa, o tyle w przypadku zwykłego przechodnia można uznać, że jest on szerzej nieznany. Zidentyfikować za pomocą zdjęcia mogą go jedynie krewni i bliscy, czyli grono bardzo wąskie. Nawet służby prewencyjne na podstawie samego monitoringu nie są w stanie zidentyfikować poszukiwanych osób. Mimo to bezpieczniej jest jednak przyjąć, że wizerunek to dane osobowe.

Najważniejszą rzeczą w tym wszystkim jest to, że fotografowane osoby to nieznajomi. Jako fotografowie uliczni nie mamy dostępu do ich imienia, nazwiska, numeru PESEL, adresu email ani żadnych innych danych, które by ich zidentyfikowały. Sytuacja nie zmienia się nawet, gdy jesteśmy w stanie odczytać ze zdjęcia wrażliwe dane osobowe (których nawet nie jesteśmy w stanie z całą pewnością potwierdzić). Są to orientacja seksualna (fotografowanie podczas parad równości), stan zdrowia (uwiecznienie osób z widocznymi uszczerbkami zdrowia), wyznanie religijne (muzułmanka w nikabie), oraz pochodzenie etniczne (kraj fotografowania). Mimo ewentualnego poznania i zweryfikowania tych danych, nadal nie jesteśmy w stanie przypisać ich do konkretnej jednostki – pana lub pani X. Jako fotograf musielibyśmy ponieść ogromne nakłady czasowe i finansowe na rozpoznanie takiego człowieka. Nie dochodzi zatem do świadomego i celowego przetwarzania danych konkretnej osoby, jeżeli nie wiemy kogo te dane dotyczą. Jednym słowem - RODO nie ma zastosowania.

Na koniec warto przytoczyć jeszcze jedną sytuację, w której RODO przestaje mieć zastosowanie dla fotografa ulicznego. To moment, kiedy korzystamy z prawa do wypowiedzi w ramach działalności artystycznej. Nadrzędne są w tej sytuacji przepisy z naszej ustawy (art. 2, ust 1, ustawa z dnia 10 maja 2018 roku o ochronie danych osobowych) i to chyba definitywnie zamyka omawianą kwestię.



Tymon Markowski

Data publikacji: październik 2019
Artykuł konsultowany z adwokatem Karoliną Sawicką („Prawy Profil”)

Linki:

Ustawa o ochronie danych osobowych:

Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych:

Rozporządzenie o RODO: